poniedziałek, 30 lipca 2012

#100 GONE: Zniknęli Faza piąta: Ciemność - recenzja

Tytuł: GONE: Zniknęli Faza piąta: Ciemność
Autor: Michael Grant
Seria: Gone: Zniknęli (Tom 5)
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2012
Stron: 464

Moja ocena: 8/10









Michael Grant podbił serca wielu czytelników swoją serią „Gone. Zniknęli”. Piąta, przedostatnia część cyklu wreszcie przynosi wiele odpowiedzi, ale i stawia kolejne pytania, na których rozwiązanie będziemy musieli poczekać aż do 2013 roku. Ciekawi, co zmieniło się w Perdido Beach?

Trzy miesiące po wydarzeniach z poprzedniej części autor wrzuca nas w sam środek emocjonującej akcji. Coś złego zaczyna dziać się z kopułą, otaczającą elektrownię atomową i wszystko w promieniu 15 km od niej zaczyna przyoblekać się w nieprzejrzystą czerń, która może oznaczać tylko jedno – koniec spokoju. W zastraszającym tempie w ETAP-ie zaczyna brakować słońca, a wtedy dzieciaki stają się jeszcze bardziej bezbronne niż zazwyczaj. Z ciemności wyłaniają się potwory, a w szczególności jeden – nieśmiertelny Gaiaphage i jego wierny kompan, Drake. Czy Sam, Astrid, Quinn i pozostali zdołają odeprzeć zło, nadciągające niemal ze wszystkich stron? Będzie ciężko, gdyż do równania dołączyła nowa siła o nadludzkiej mocy i pozbawiona skrupułów.

W ciągu 65 godzin i 11 minut młodzi bohaterowie przeżyją kolejne wzloty i upadki, szczęścia i rozczarowania. O wiele więcej będzie tych drugich, gdyż ETAP to świat antyutopijny, w którym dobre rzeczy nie trwają długo, a wszystkie zasoby są ograniczone. Do tego nadchodząca ciemność zdaje się tkwić w myślach wszystkich i nie pozwala na chwilę wytchnienia. Jak zawsze obserwujemy postępy fabuły z perspektywy różnych osób – mutantów lub nie, a w tej części Grant na niektórych bohaterach skupia się po raz pierwszy. Dodatkowym i zarazem niesamowicie ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie rozdziałów z „zewnątrz”. Poczynania rodziców i tajemnice wojskowe czynią sam „efekt ETAPu” jeszcze ciekawszym i bardziej intrygującym, nadając fabule tempa i napięcia.

Michael Grant w każdej kolejnej części pokazuje nam jak nieskończone są pokłady jego wyobraźni. Piórem posługuje się znakomicie, bardzo dobrze przedstawiając zarówno młodzieńcze problemy, jak i takie, z którymi nigdy nie chcielibyśmy się zetknąć. Z łatwością sprawia, że czujemy się obrzydzeni, przerażeni i zaintrygowani, a ponad 450 stron mija w mgnieniu oka. W „BZRK” doceniłam pisarza za tę odwagę i bezpośredniość w wyrażaniu uczuć, myśli, natomiast w „Gone” do tej pory nie zwracałam na to uwagi. Dopiero teraz zauważyłam, że unika on przekleństw, a wcale nie boi się scen seksu, czy ogromnej brutalności.

Przez karty książki przenika ten typowy dla serii klimat niebezpieczeństwa, izolacji, niewiadomego. Ale także czuje się, że powoli zbliżamy się już do końca. Wiemy już, czego doświadczają i co widzą ludzie po drugiej stronie kopuły oraz jak próbują sobie z nią radzić. Zresztą, samych dzieciaków zostało już coraz mniej, a i ciągle ci sami przedstawiciele zła ostatecznie zaczęliby nas nudzić. Cieszmy się więc, że autor nie rozciąga serii w nieskończoność, a mnogość pytań, na które nie dostaliśmy jeszcze odpowiedzi dobrze wróży ostatniej książce z cyklu.

Czy warto było rozpoczynać kolejną, długą serię? Jak najbardziej, gdyż z tomu na tom było coraz bardziej emocjonująco. Pomysły Granta zaskoczą nawet malkontentów, bohaterowie są charyzmatyczni, fabuła ekscytująca, a jego styl pisania lekki i wciągający. „Gone: Zniknęli” warto jest mieć na półce, a wiernym fanom po emocjonującej „Ciemności” zostaje czekać na „Fazę szóstą: Światło”.

Książka została przekazana od serwisu Secretum za co serdecznie dziękuję.

piątek, 27 lipca 2012

#99 Zaginione wrota - recenzja

Tytuł: Zaginione wrota
Autor: Orson Scott Card
Seria: Magowie Mitheru (Tom 1)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Stron: 448

Moja ocena: 8/10









Orson Scott Card to autor najbardziej znany ze swojej sagi o Enderze. Pisarz, który dobrze się czuje zarówno w czystej fantastyce naukowej (której przedstawicielem jest „Gra Endera”), jak i w połączeniach science fiction i fantasy (np. „Tropiciel”, seria „Powrót do domu”). „Zaginione wrota” należą do tej drugiej kategorii. Stanowią także początek zupełnie nowej serii „Magowie Mitheru”, przeznaczonej głównie dla młodzieży.

Zastanawiające, że kiedyś na świecie wierzono w tak wielu bogów – wszechmocnych i potężnych, ale i ludzkich. W pewnym momencie przestano opowiadać o nich historie, być może z powodu przejścia na wiarę monoteistyczną, lecz może po prostu… stracili oni swoje moce? Rodzina Northów jest jedną z wielu, których obdarzeni drobnymi talentami członkowie żyją w ukryciu przed światem ludzi. Niegdyś wszyscy oni byli potężni, lecz jeden z magów wrót, psotny Loki, zamknął dostęp do mitycznego Westilu, z którego czerpali siłę. Od tej pory rodziny przysięgły zabić każdego, kto wykazuje w sobie choćby odrobinę tego rodzaju czarów. I tak spotykamy Danny’ego, pierwszego od tysięcy lat maga wrót, który odkrywa przypadkiem swoje zdolności i musi nauczyć się z nimi radzić i przeżyć.

Podobnie jak w „Tropicielu”, głównym bohaterem powieści jest nastolatek, który okazuje się mieć w sobie ogromną moc i uczy się, jak jej używać. Chociaż schemat jest bardzo podobny, to książce nie można zarzucić wtórności. Autor wymyślił wszechświat równoległy do naszego, niemal jak ten autorstwa J.K. Rowling, podzielony na czarodziejów i mugoli. W tym wypadku są to magowie i „suszłaki” – tak pogardliwie nazywani są zwykli śmiertelnicy. Żyją zupełnie odrębnie, ale korzystają z dobrodziejstw współczesnej technologii, starając się jednakże ograniczyć jakikolwiek kontakt z ludźmi. Między sobą natomiast rywalizują, skupieni w wielkie rodziny. 

Całe zaplecze magii świata książki zostało przemyślane i opisane szczegółowo. W szczególności magia wrót jest intrygująca i wcale nie tak prosta jak się wydaje. Wiążą się z nią niebezpieczeństwa nie jedynie ze strony rodzin, ale i złodzieja wrót, który tylko czeka, aż brama między światami zostanie otwarta, aby pożreć moc maga. Danny jest pomysłowy w korzystaniu ze swoich zdolności, a w nauce otrzymuje niespodziewaną pomoc. Chociaż Card snuje opowieść podobnie leniwym tonem jak w serii „Powrót do domu”, kolejne strony mijają nam szybko, a przygody Danny’ego są emocjonujące.

Gdyby powieść zawierała tylko wyżej wymienione rzeczy byłaby ciekawa, ale nie porwałaby czytelnika. Dlatego świetnym chwytem jest wprowadzenie rozdziałów z perspektywy Kluchy, służącego na zamku. Pozornie zupełnie niepowiązane historie i postacie nadają akcji tempa, a nam zostaje tylko zastanawiać się, jaki jest cel pisarza. A ten jest może trochę przewidywalny, ale nie ujmuje mu to pomysłowości. 

Historia o dwóch światach – współczesnym i odpowiadającym średniowieczu, z dwoma głównymi bohaterami i mnóstwem pobocznych, którzy zupełnie nie zostali potraktowani po macoszemu, wciąga i wywołuje wiele emocji. „Zaginione wrota” stanowią zamkniętą całość, ale jako pierwszy tom serii mogą zostać rozwinięte na bardzo wiele sposobów. Podejrzewam, że Danny’ego bezpośrednio już nie spotkamy, ale świat wymyślony przez Orsona Scotta Carda jest niemal bezgraniczny i na pewno przysporzy nam jeszcze wiele wrażeń.

Za książkę dziękuję panu Marcinowi i wydawnictwu Prószyński i S-ka

niedziela, 22 lipca 2012

#98 Wakacyjna rozdawajka odwołana

Z racji, że do blogosfery nagle wypłynęły zasady organizowania konkursów zmuszona jestem anulować wakacyjną rozdawajkę. Ale nie martwcie się, konkurs powróci z tymi samymi nagrodami, ale najpierw muszę opracować jego formułę.

Przepraszam wszystkich uczestników i zapraszam ponownie na konkurs w najbliższym okresie.

piątek, 20 lipca 2012

#97 Prometeusz - wrażenia z filmu


O godzinie 4 w nocy wróciłam z premierowej emisji filmu "Prometeusz". 
Pierwsze wrażenia? Fantastyczne. Zarówno wizualnie, jak i fabularnie film był bliski ideału. 
Czego zabrakło? Długości. Czas w kinie minął niesamowicie szybko, a dwie godziny jak na taki film to bardzo mało. 
Co irytowało? Otwarte zakończenie i rozważania zbyt religijne jak na mój gust.
Czy chciałabym obejrzeć jeszcze raz? Tak, już, natychmiast!

Fanom science-fiction, pięknych obrazów kosmosu i filmów z serii Obcy ten film na pewno się spodoba. Ale jeżeli nie należycie do żadnej z tych grup - nie bójcie się odważyć i zobaczyć tego w kinie. Klimat, muzyka, fabuła składają się na niesamowitą ucztę dla każdego fana ruchomych obrazków. Do tego dołóżcie znakomite aktorstwo niemalże wszystkich aktorów (szczególnie Noomi Rapace w roli głównej bohaterki, Elizabeth Shaw, i Michaela Fassbendera w roli robota, Davida).


I te wielkie pytania o sens naszego istnienia, o to, skąd pochodzimy i dokąd dążymy, które dręczą nas wszystkich bez wyjątku... A jeśli nie dręczą, to po prostu jeszcze się do tego nie dojrzało. Ridley Scott przedstawił swoją imponującą wizję ludzkich początków, powiązaną fabularnie z serią o Obcym, jednakże z drugiej strony całkowicie osobną. 

Czy były potwory? O tak i to mnóstwo. Obrzydliwe? A jakże. A scena z doktor Shaw, która poddaje się bolesnej i strasznej operacji... No, majstersztyk.

Wychodząc z kina chciałam obejrzeć ten film jeszcze raz. Czy potrzeba lepszej rekomendacji?

Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof
Muzyka:Marc Streitenfeld
Zdjęcia: Dariusz Wolski


Obsada:
Noomi Rapace
Charlize Theron
Idris Elba
Guy Pearce
Michael Fassbender
Logan Marshall-Green
i inni

Data premiery (Polska): 20 lipca 2012


A tutaj macie zwiastun:


Widzieliście? A może macie zamiar się wybrać?
 

niedziela, 15 lipca 2012

#96 Nowa Fantastyka 07/2012 - omówienie

To już szósty numer miesięcznika, który mam przyjemność recenzować. Zauważyłam ostatnio, że coraz bardziej wyczekuję tego momentu w miesiącu, kiedy otworzę przesyłkę i wyjmę z niej świeżutki egzemplarz miesięcznika. A potem pozostaje już tylko odprężyć się i czytać, czytać, czytać...

Jak pamiętacie numer czerwcowy był bardzo filmowy - aż cztery artykuły skupiały się na obrazach wchodzących do kin lub na przekroju przez temat klonów bądź "facetów w czerni". Tym razem jest ich cztery i pół, z czego aż trzy kręcą się wokół postaci Batmana, o którym kolejny film wkracza na ekrany już za dwa tygodnie. Gotowi rozpocząć odliczanie?

Pierwszym artykułem jest "Zguba nietoperza" Michała Chudolińskiego, czyli przedstawienie obaw i nadziei dotyczących nadchodzącej ekranizacji autorstwa Nolana. Ja tam bym się nie obawiała, na pewno będzie mrocznie i epicko. Fanom komiksów i postaci Bane'a spodoba się wywiad z jego twórcą, Chuckiem Dixonem. Z "Ojcem Bane'a" rozmawiał Michał Hernes. A na deser - "Dziewięć żyć kobiety-kota", czyli Michał R. Wiśniewski porównuje dotychczasowe wcielenia bohaterki. Jej postać zawsze mnie intrygowała i ciekawi mnie, jak w tej wymagającej roli wykaże się Anne Hathaway. Kolejnym filmowym tekstem jest "Odświeżyć pająka" Marka Grzywacza, czyli parę słów o nowym Spider-manie. Obraz zbiera świetne recenzje, więc chyba zmiana aktorów i stylu wyszła mu na dobre. Na pograniczy literatury i filmu stoi artykuł Andrzeja Kaczmarczyka, "Wcielenia Kuby Rozpruwacza". Postać ta fascynowała od zawsze, zarówno reżyserów jak i pisarzy, a redaktor prowadzi nas za rękę przez różne jej wcielenia. Wyróżniającym się tekstem jest "Wyprawa na koniec Ziemi" Aleksandra Daukszewicza, który opowiada o nowej książce Terry'ego Pratchetta, napisanej we współpracy ze Stephenem Baxterem. Ten ostatni kojarzy wam się z SF? I słusznie, bo kolejną książką angielskiego pisarza będzie science-fiction, "The Long Earth". Ja tam już się nie mogę doczekać :) Na koniec, z lamusa wyciągamy "Pustą Ziemię". Agnieszka Hałas i Jerzy Stachowicz przybliżają nam ten dziwaczny koncept, w który wierzyło niegdyś wielu ludzi.

Wróćmy jednak do początku, przeglądając felietony w tym numerze. Jakub Winiarski we wstępniaku "Próba ucieczki" opisuje jak to nie udało mu się uciec przed fantastyką, nawet w Niemczech. Nawet w Niemczech! Toż to zgroza. Jerzy Rzymowski z kolei pomstuje nad ciągłym przesuwaniem terminów premier. Jakub Ćwiek w tekście "Wrażliwcy" pokazuje sposoby odreagowania przeciętnego Polaka. A to memy, a to gry komputerowe... Tekst dobry i prawdziwy i powinno go przeczytać więcej ludzi, nie tylko fantaści. Michael J. Sullivan tym razem naucza nas o opisach, których często brakuje w pierwszy tekstach początkujących autorów. Rafał Kosik jak zawsze przedstawia nam bardziej techniczną stronę fantastyki. W tekście "Profilowany product placement" dotyka powierzchnię zwaną reklamą przyszłości. Czy firmy kiedyś będą dodawały swoje produktu na naszych zdjęciach chociażby na facebooku? Oby nie. Ustępującego ze stanowiska felietonisty, Petera Wattsa, zastąpił Jerzy Rzymowski z serią  SeriaLove zwJeRzenia. Chociaż za Amerykanem będę tęsknić to tego typu teksty jak najbardziej trafiają w mój gust. Serial Awake, o którym opowiada redaktor bardzo mnie zaintrygował i dodałam go do listy "zobaczyć koniecznie". Liczę na więcej inspiracji! Ostatni felieton to "Wielka senność" Łukasza Orbitowskiego, który omawia film "The Wicker Tree", którego reżyseria, gra aktorów, czy sam scenariusz wołają o pomstę do nieba.

A teraz to, na co wszyscy czekają ;) Czyli, opowiadania.
"Bestia najgorsza" Michała Cetnarowskiego to tekst dziwny i inaczej nie da się go określić. Pisarz używa skomplikowanych metafor, ciągów porównań i wielu udziwnień, dlatego czyta się go ciężko, aczkolwiek ciekawie. Jan Korwin Maria Pałuba to postać intrygująca, która poprzez anarchię i demolkę próbuje naprawić świat.
"Zapach deszczu" Janusza Stasika czytało mi się z kolei bardzo przyjemnie. Chociaż puenta jest mało satysfakcjonująca, to pomysł człowieka, który gdziekolwiek nie pojedzie przywozi ze sobą deszcz, jest ciekawy i wart rozwinięcia.
Tyle z prozy polskiej. A co dla nas przygotowali zagraniczni autorzy?
"Odlatujący" Brada R. Torgensena to tekst zdecydowanie najlepszy w numerze. Wiecie, że uwielbiam science-fiction, ale tutaj to już nawet nie o to chodzi. Tekst wzruszający, filozoficzny, ciekawy i świetnie napisany. Nie jest to jednak czysta, twarda fantastyka naukowa, dlatego przeczytać może go każdy i nie będzie miał z tym problemu. A naprawdę warto, bo historia Mirka z Polski, który jako jeden z ocalonych po kosmicznej wojnie leci na spotkanie niewiadomej jest wciągająca i znakomita.
"Malak" Petera Wattsa to już nieco cięższy tekst, również z gatunku SF. Opowiada o latającej maszynie do zabijania, która bierze udział w pewnym niecnym eksperymencie... Nie zdradzę jakim, ale wiedzcie, że będzie ciekawie, aczkolwiek mało zajmująco.

I to by było tyle w tym numerze. Podsumowując, mamy tu dużo filmowych artykułów, trochę SF (co mnie niezmiernie cieszy), a także bardzo dobre felietony. Do tego, recenzje i konkursy (są chętni na "Gone"?). Nic tylko brać i czytać.

czwartek, 12 lipca 2012

#95 Zajdel i Polcon

Jak informuje Marcin Zwierzchowski i serwis Poltergeist wszystkie opowiadania nominowane do tegorocznych Zajdli są dostępne za darmo do pobrania i przeczytania. Nie będzie już wymówek, "nie czytałem - nie zagłosuję" albo "nie czytałem - a zagłosuję na Ćwieka, bo tylko jego kojarzę" (to drugie mi się czasem zdarza, mea culpa, mea culpa :D).

Lista nominowanych opowiadań:

  • Żar - Anna Brzezińska
  • Bajka o trybach i robotach - Jakub Ćwiek
  • Spójrz na to z drugiej strony - Stefan Darda
  • Strasznie mi się podobasz - Magdalena Kozak
  • Obcy - Marceli Szpak (z bloga: http://www.ultramaryna.pl/mkk/grafomania/obcy/)

Link do pliku PDF znajdziecie na stronie poltera:
http://ksiazki.polter.pl/Zajdel-2012-Opowiadania-c24606

Sama bardzo chętnie przeczytam i może nawet pokuszę się o zbiorczą recenzję, co Wy na to? Do Polconu jeszcze ponad miesiąc, AŻ ponad miesiąc, a to właśnie na zakończenie konwentu zostaną ogłoszone wyniki tej Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla, więc i czasu wiele, i jeśli uważacie się za fantastów - nie wypada nie zagłosować ;)

Btw, czy ktoś z Was wybiera się na Polcon 2012 do Wrocławia? Oprócz Harashikena? ;)

***
Oczywiście, przypominam o trwającym konkursie i gorąco zachęcam do wzięcia udziału, szczególnie, że nie jest to konkurs sponsorowany przez żadne wydawnictwo, tylko z moich półek i byłoby mi bardzo miło jakby zgłosiło się no... mnóstwo osób ;)

środa, 11 lipca 2012

#94 Wakacyjna rozdawajka - dla każdego coś dobrego! /ANULOWANY

Konkurs został anulowany. Więcej informacji w TYM poście.


Dawno nie było u mnie żadnej rozdawajki! A wakacje to taka idealna pora na czytanie książek. Jedna osoba będzie miała okazję powiększyć swoją biblioteczkę o wybraną przez siebie książkę. A jest z czego wybierać! :)

Pakietem podstawowym, z którego możecie wybrać tytuł jest poniższy stosik:

1. Charlaine Harris, "Martwy i nieobecny"
2. Michaił Achmanow, "Inwazja"
3. Lili St. Crow, "Zdrada"
4. Ernest Cline, "Player one"
5. Michael Grant, "BZRK"

Wszystkie te książki są nowiutkie, nie czytane.


Jeśli jednak nie znajdziecie sobie nic ciekawego w powyższych książkach, przewidziałam pakiet dodatkowy, który jednakże zawiera pozycje raz czytane, ale i tak w bardzo dobrym stanie.

6. Robert Rankin, "Dziewczyna płaszczka i inne nienaturalne atrakcje"
7. Marcus Sedgwick, "Królowa cieni"
8. Lisa Gardner, "Zaginiona"
9. Romuald Pawlak, "Inne okręty"
10. Jonathan Stroud, "Herosi z Doliny"




A co trzeba zrobić, żeby wygrać jedną z tych książek?

1. Zgłosić się w komentarzu, zwykłe "zgłaszam się" wystarczy, i podać adres e-mail oraz tytuł wybranej książki.
2. Jeśli posiadasz bloga i chcesz zwiększyć swoje szanse o dodatkowy los - dodaj mojego bloga do obserwowanych. (+1 los)
3. Polub stronę My-Fantastic-Books.blogspot.com na facebooku. (+1 los)
4. Umieść podlinkowany banner na swoim blogu. (+1 los)
5. Zgłoszenia przyjmuję do 31 lipca. Wyniki ogłoszę dzień później. Zastrzegam sobie prawo do anulowania konkursu przed czasem.
6. Osoba wylosowana będzie miała 7 dni na napisanie do mnie ze swoimi danymi adresowymi na adres immora.fray@gmail.com.
7. A i żeby nie było, jeśli liczba zgłoszeń powali mnie na kolana, wygra jeszcze jedna osoba :)

Mam nadzieję, że wszystko jest jasne. Powodzenia! :)

PS. Ostatnio przekroczyliście barierę 1000 komentarzy na moim blogu i w ramach podziękowania za ten jubileuszowy komentarz dodatkowy los otrzymuje Miłośniczka Książek, jeśli zdecyduje się wziąć udział w konkursie :)

KONKURS ANULOWANY

poniedziałek, 9 lipca 2012

#93 Uczta dusz - recenzja

Tytuł: Uczta dusz
Autor: C.S. Friedman
Seria: Cykl o Magistrach (Tom 1)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Stron: 608

Moja ocena: 8/10









W fantastyce zazwyczaj trudno o coś nowego i oryginalnego. O ile jeszcze w science-fiction postępująca technika pomaga stworzyć coś, co nas zaskoczy, o tyle w fantasy zdaje się, że wszystko już było. Autorka znana bardziej z powieści właśnie z gatunku fantastyki naukowej („Trylogia Zimnego Ognia”) postanowiła spróbować swoich sił na innym polu. C.S. Friedman podjęła dobrze znany temat magii, lecz podchodzi do niego z innej strony. Tym razem moc bierze się z ludzkich dusz, a równowaga w świecie wymaga krwawych ofiar.

Magistrowie to grupa mężczyzn, którzy pokonali śmierć i czerpią swoją moc i życie z duszy konsorta – losowo wybranego człowieka. Rządzą się oni swoimi prawami, gdyż jako długowieczni pogardzają śmiertelnikami, bawią się nimi, tocząc swoje własne intrygi. Żyją w błogiej nieświadomości, że stało się coś, na co nie byli przygotowani – jedną z nich została kobieta. Kamala jest młoda i nie okiełznała jeszcze swojej ogromnej siły. Z natury uparta, łamie wszystkie zakazy, które wpajał jej mentor, a w szczególności ten dotyczący poznania swojego konsorta. W momencie, gdy dziewczyna zawaha się i pożałuje, że odbiera komuś życie – zginie. Mimo wszystko, zastanawia się i szuka, nie wiedząc, że i on szuka jej – książę Andovan, tracąc życiowe siły, zbliża się na jej spotkanie.

Wbrew pozorom nie jest to historia miłosna. „Uczta dusz” to powieść o przełamywaniu granic, przecieraniu szlaków i upartym dążeniu do celu. A przede wszystkim to kawał dobrej lektury, pełnej magii, intryg, interesujących postaci, a nawet demonów. Bo obok przyciągania tych dwojga do siebie, którego koniec musi być tragiczny dla jednego z nich, po wielu wiekach powracają duszożercy – skrzydlate potwory żywiące się duszami, dla których Magister jest niekończącym się posiłkiem. Jeden z magów właśnie nawiązał z nimi kontakt i powoli pogrąża krainę w rozpaczy. Powstrzymać zagładę może tylko zamieszkujący północne tereny lud, wierzący w bogów i siły natury. Królowa, matka Andovana jest jedną z nich, lecz trwa bezsilnie u boku szalonego króla, zapatrzonego w swojego jeszcze bardziej szalonego Magistra.

Wielowarstwowość fabuły może przypominać tę z „Namiestniczki” Wiery Szkolnikowej. Chociaż na pewno nie jest ona aż w takim stopniu rozbudowana i czyta się ją też łatwiej, bez problemu zapamiętując poszczególne postacie. Na ponad 600 stronach C.S. Friedman stworzyła złożony świat, wykorzystujący całkiem nowe źródło magii, z interesującą kastą Magistrów, przeciwstawionych śmiertelnikom i czarownikom, którzy używając magii zużywają własną energię życiową. Poznajemy przedstawicieli każdej z tych społeczności i możemy porównać, co dzieje się z ich własnymi duszami, gdy używają mocy.

„Uczta dusz” to pierwszy z trzech tomów cyklu o Magistrach. Z racji, że są oni tak interesujący, z pewnością sięgnę po kolejne książki tej autorki, oby tylko wydawnictwo Prószyński i S-ka opublikowało je jak najprędzej. Mimo dość sporej objętości powieść czyta się bardzo szybko, a stylowi Friedman nie można nic zarzucić. Kreacja postaci, jak i całego świata opiera się na prostych podstawach, które Friedman rozbudowała w imponującą historię, od której trudno się oderwać. W kolejnych tomach na pewno będzie się działo, a ja już nie mogę się ich doczekać.

Za książkę dziękuję panu Marcinowi i wydawnictwu Prószyński i S-ka

sobota, 7 lipca 2012

#92 Krzyk pod wodą - recenzja

Autorzy: Jeanette Øbro Gerlow, Ole Tornbjerg
Seria: Katrine Wraa (Tom 1)
Wydawnictwo: Insignis
Rok wydania: 2012
Stron: 408

 Moja ocena: 7/10









Nie od wczoraj wiadomo, że skandynawskie kryminały mają w sobie to coś, co nas przyciąga. Nazwiska znanych i poczytnych autorów z tamtych stron można by długo wymieniać. Jeanette Øbro Gerlow i Ole Tornbjerg to duńskie małżeństwo, które swoją debiutancką wspólną książką „Krzyk pod wodą” podbiło listy bestsellerów. Czy i u nas się przyjmie i znajdzie swoje miejsce w sercach miłośników kryminałów?

Katrine Wraa to psycholog, która zajmuje się profilowaniem. Po trudnym okresie spędzonym w policji w Londynie, korzystając z okazji ciekawej pracy, postanawia wrócić do kraju swojego dzieciństwa, Danii. Wraz z powrotem nadchodzą również niemiłe wspomnienia i dawni znajomi. Przede wszystkim jednak kobieta od razu wpada w wir pracy nad rozwiązaniem zabójstwa ginekologa. Obok wykonywania typowo policyjnej roboty, Katrine wraz ze swoim partnerem, Jensem, stara się dogłębnie poznać ofiarę i jej życie, co owocuje szokującymi odkryciami.

Akcja książki biegnie dwutorowo. Przez większość czasu obserwujemy postępy śledztw, a dodatkowo co jakiś czas zostajemy raczeni rozdziałami z perspektywy pewnej matki, a następnie bezimiennej córki. Epizody te pozornie nie wnoszą nic do fabuły, jednakże już po pewnym czasie możemy domyślać się, o kim mowa. Gdy dotrze do nas powaga sytuacji, będzie już za późno – autorzy postarali się o narastające napięcie, którego kulminacja następuje pod koniec książki. Dla znawców kryminałów ani zakończenie, ani motywy użyte przez pisarzy nie będzie zaskoczeniem. O tym, kto jest mordercą przeczuwałam od pewnego czasu, a i samo wyjaśnienie można było przewidzieć.

Relacje między głównymi bohaterami są ukazane dobrze, a miejscami aż nazbyt. Od pierwszych chwil zdają się ku sobie skłaniać i wszystkie dialogi między nimi wydawały mi się naturalne na siłę. Ich przyjaźń nastąpiła za szybko, jakby autorzy od początku chcieli, by ich związek koniecznie zaistniał. Czy w końcu Katrine i Jensowi się udało? Tego nie zdradzę. Całe to moje marudzenie nie zmienia faktu, że książkę czytało mi się bardzo szybko i stanowi ona przyjemną lekturę na dwa wieczory.

Powieść „Krzyk pod wodą” to pierwszy tom serii o Katrine Wraa. W oryginale powstały dotąd dwa tomy i miejmy nadzieję, że wydawnictwo Insignis podejmie się przełożenia ich na język polski. Para autorów ma naprawdę duży potencjał i jeśli tylko będą lepiej ze sobą współpracować i poprawią nieco warsztat pisarski, może z tego być kolejna seria godna uwagi, którą można będzie bez kozery postawić obok sagi o Fjällbace pióra Camilli Läckberg. Pomysłów raczej im nie zabraknie i na pewno jeszcze nie raz potężnie nas zaskoczą.

Za książkę dziękuję portalowi Zbrodnia w Bibliotece

wtorek, 3 lipca 2012

#91 Przybysze z ciemności. Inwazja - recenzja

Tytuł: Przybysze z ciemności. Inwazja
Autor: Michaił Achmanow
Seria: Przybysze z ciemności (Tom 1)
Wydawnictwo: Almaz
Rok wydania: 2012
Stron: 250

Moja ocena: 8/10









Ludzie od dawna fantazjują na temat życia w kosmosie. Czy jesteśmy w nim sami? A jeśli nie, to kim są Oni i dlaczego do tej pory nie wykryliśmy ich obecności? Twórcy pewnego podgatunku science fiction w szczególności upodobali sobie ten temat, oferując nam różne podejścia i teorie. W tyle za autorami z Zachodu nie zostali rosyjscy pisarze, których tradycje space opery sięgają początków XX. wieku, o czym we wstępie do „Inwazji" pisze Paweł Laudański. Przedstawicielem tego nurtu jest właśnie seria „Przybysze z ciemności", dziesięciotomowa saga, której pierwsza część ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Almaz. Każdy zainteresowany z pewnością zada sobie pytanie, czy warto inwestować w kolejny cykl i czy wizja Achmanowa zaskoczy nas czymś nowym?

Ludzkość w roku 2088 doczekała się w końcu spotkania z Obcymi. A raczej na nich „wpadła". Ogromny statek pozaziemskiej rasy, wyposażony w zaawansowane technologie, przejmuje ziemski okręt „Skowronek" wraz z ocalałą załogą. Prowadzone na nich badania mają zweryfikować przydatność Ziemian do przedłużenia egzystencji stworzeń zwanych przez siebie bino faata. Zrezygnowali oni bowiem z naturalnego rozrodu na rzecz przetrwania i nie dopuszczenia do kolejnych katastrof. Niebieska planeta ma być dla nich azylem, źródłem siły roboczej i stacją przystankową do walki z innymi, wrogimi ludami kosmosu. Tej niezbyt przyjemnej wizji ma szansę przeszkodzić Paweł Litwin, jeden z nielicznych ocalałych z zagłady krążownika.

Fabułę obserwujemy z kilku różnych punktów widzenia, co pozwala nam na poszerzyć perspektywę i dowiedzieć się, co o spotkaniu z obcą rasą sądzą ludzie z różnych grup społecznych. Głównym bohaterem jest Litwin i najbardziej emocjonujące są właśnie jego przygody na okręcie kosmitów, w których stara się jednocześnie uratować Ziemię, jak i swoich kompanów. Za pomocą kaffu komunikuje się z quasi-rozumnym mózgiem statku, dzięki któremu może ukrywać się przed obławą. Nie zabraknie tu głębokich filozoficznych rozważań, trafnych spostrzeżeń, a nawet międzygatunkowego seksu. Z drugiej strony mamy obserwatorów na naszej planecie: prasę, ważne persony i zwykłych ludzi, niedowiarków, którzy nie czują, że ta sprawa w ogóle ich dotyczy. Dodatkowo, co jakiś czas odwiedzamy kopalnię na asteroidzie, polskich naukowców, czy mieszkańców Posterunku 13 na Wenus. Wszystko to obok wspomnianego wcześniej nabierania perspektywy, służy również do poznania świata pod koniec XXI w., postępu technologicznego i przemian społecznych, jakie zaszły w ludziach.

Achmanow nie jest zbytnim optymistą, wszak to dopiero za 76 lat ludzkość przestanie być we Wszechświecie osamotniona. Arthur C. Clarke w „Odysei Kosmicznej 2001" prorokował o roku 2001, w którym jak wiemy nic takiego się nie wydarzyło. Wizję rosyjskiego pisarza wyróżnia niezdecydowanie co do stosunku do takiego spotkania. Chociaż kosmici przynoszą ze sobą ewidentnie złe zamiary, to nie sposób przewidzieć, w jakim kierunku potoczą się losy Ziemi i Ziemian w kolejnych tomach. Zresztą podobieństw do prozy Clarke'a uważny czytelnik znajdzie tu więcej – akcja dzieje się w pobliżu Jowisza, z którym wiąże się również starożytny artefakt, o nieokreślonym pochodzeniu i przeznaczeniu.

Zderzenie dwóch kultur autorstwa Achmanowa to wydarzenie podniosłe, które rodzi wiele obaw, ale i daje nadzieje. W kolejnych tomach możemy spodziewać się rozbudowy świata, głębszego poznania obcych ras, a także poszerzania intrygi dotyczącej artefaktu. Niektórym trudno będzie przebrnąć przez początek książki, w którym nic nie jest do końca jasne. Im dalej jednak, tym będzie lepiej. Akcja nabiera tempa, a fani science fiction i space opery mogą się odprężyć i dać się porwać w tę kosmiczną historię. Czy więc warto? Jak najbardziej.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Almaz