wtorek, 28 lutego 2012

#65 Czerwień rubinu - recenzja

Tytuł: Czerwień rubinu
Autor: Kerstin Gier
Seria: Trylogia czasu (Tom 1) 
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 344

Moja ocena: 7/10









Raz na jakiś czas chyba każdego nachodzi chęć na coś „lżejszego” do poczytania. Po ciężkim dniu pracy, między trudniejszymi książkami, czy po prostu dla relaksu - powieść Kerstin Gier „Czerwień rubinu” to pozycja idealna, aby się odprężyć. Mamy tu wszystko – zagadki, romanse i… podróże w czasie!

Dziewczę o niedorzecznym imieniu Gwendolyn uczęszcza do naszego odpowiednika liceum i ma całkiem spokojne życie. Jej rodzina jest wprawdzie nieco pokręcona – co jakiś czas niektórym objawia się gen podróży w czasie, ale nie dotyczy to jednak naszej bohaterki. Paskudna odpowiedzialność spadła na starszą od niej o dzień kuzynkę, Charlottę. Dni Gwendolyn mijają na obgadywaniu nauczycieli, plotkowaniu o chłopakach, oglądaniu filmów z przyjaciółką, Leslie, i pozostałych typowych (może poza rozmowami z duchami) dla nastolatek czynnościach. Oczywiście, do czasu… Pewnego dnia to ona, zamiast Charlotty przenosi się w czasie. I rozpętuje się piekło. No, bez przesady, ale czas beztroskich dni w życiu Gwendolyn bezpowrotnie dobiega końca.

Ogólna fabuła nie brzmi zbyt oryginalnie, jednakże autorka zadbała o szczegóły. Podróżować w czasie mogą jedynie posiadacze specjalnego genu, których w całej historii było zaledwie dwunastu, a każdy oznaczony innym kamieniem szlachetnym. Gwendolyn jest oczywiście ostatnim brakującym ogniwem – rubinem. Zebranie krwi od każdego z podróżników odkryje mroczną „tajemnicę”, o której nic nikt nie wie (a szczególnie czytelnicy). Samo przenoszenie się w czasie, choć zapowiada dobrą zabawę, wcale nie jest takie przyjemne – objawia się nudnościami, a następnie nieszczęsny wybraniec znajduje się nagle w losowo wybranych czasach, do 400 lat wstecz. Aby to uregulować Strażnicy (zakon, który założył Hrabia de Saint Germain) stosują chronografy, pozwalające odbywać kontrolowane podróże. 

Przeogromny wachlarz możliwości, które ma pisarz, korzystający z idei podróży w czasie, a także wiążące się z tym tajemnice i trzymanie czytelnika w niepewności to najmocniejsze strony tej książki. Fabuła wydaje się być solidnie dopracowana, a asów w rękawie autorce spokojnie wystarczy na kolejne dwa tomy. Po tym jak Gwendolyn przenosi się po raz pierwszy zostajemy rzuceni w sam środek akcji, która gna na złamanie karku. „Czerwień rubinu” czyta się naprawdę szybko i niektórzy mogą dostać nawet wypieków na twarzy, ale…

No właśnie, jak zawsze jest też druga strona medalu. Z początku powieść czyta się okropnie. Pierwszoosobowa narracja z perspektywy nastolatki to przepis na katastrofę. Jak kiedyś zaczytywałam się w podobnie napisanym „Pamiętniku księżniczki”, tak teraz jestem wręcz uczulona na tak infantylny i naiwny sposób pisania. To, jaki film oglądała ostatnio z przyjaciółką, czy który kolega się na nią obejrzał interesuje mnie tak bardzo jak mróz na Syberii. A co do tych kolegów… Jest to książka skierowana głównie do nastolatek, więc elementu romansu nie mogło tu zabraknąć. Nie drżyjcie, nie jest on zbyt ckliwy, nie ma bowiem miejsca na jego rozkwit. Gwendolyn jednak ma zadatki na Mary Sue, więc kolejne tomy zapewne przyniosą nam, o zgrozo, więcej dziecinnych komentarzy na temat chłopców.

Z podróżami w czasie zawsze wiąże się ryzyko wystąpienia paradoksów, których także Kerstin Gier nie udało się uniknąć. Chociaż jedynie dotyka powierzchni tego skomplikowanego tematu, szybko nasuwają się dręczące pytania o ciągłość czasu, a także wagę czynów podróżników. Pisarka sama dodatkowo dokłada sobie roboty, komplikując i tak już złożoną intrygę. Pozostaje mi tylko trzymać kciuki, żeby wyszła z tego zadania zwycięsko - wiarygodnie i bez zbędnych wyjaśnień.  

Wydawnictwo Egmont 22 lutego wydało ostatni tom Trylogii Czasu – „Zieleń szmaragdu”. Z chęcią poczytam o kolejnych przygodach Gwendolyn, chociażby po to, żeby przekonać się, czy miałam rację co do autorki. Chociaż z początku „Czerwień rubinu” czyta się ciężko, potem jest już tylko lepiej. To książka idealna na odprężenie, ale uważajcie – mimo wad, wciąga!

wtorek, 21 lutego 2012

#64 Nieśmiertelność zabije nas wszystkich - recenzja premierowa

Tytuł: Nieśmiertelność zabije nas wszystkich
Autor: Drew Magary
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 464
Data wydania: 21.02.2012

Moja ocena: 10/10










Czyż nieśmiertelność nie jest jednym z marzeń ludzkości? Obok umiejętności latania, podróżowania  w czasie to właśnie powstrzymanie procesów starzenia jest kolejnym przedmiotem badań zakręconych naukowców. Co byśmy robili będąc wiecznie młodymi, pięknymi ludźmi, którym czas jest niestraszny? Wiadomo – wiecznie imprezowali! Jednakże Drew Magary przemyślał ten pomysł dogłębniej i na wielu płaszczyznach. Okazuje się, że wizja niestarzejącego się społeczeństwa tak naprawdę nie jest tak różowa jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.

Głównym bohaterem książki jest John Farrell, który miał (nie)przyjemność żyć w czasach, w których odkryto tak zwane „lekarstwo na śmierć”. Czytamy jego relacje z tego burzliwego procesu, a także kolejnych dziesiątek lat, które nastąpiły później. Jako wiecznie młody dwudziestodziewięciolatek przeżył on osiemdziesiąt dziewięć lat, obserwując jak wszyscy wokół niego kolejno odchodzą, wariują lub popełniają samobójstwa. Sam chwytał się różnych prac, aktywnie biorąc udział w przekształceniu społeczeństwa i uważnie je obserwując. Pogrążające się w anarchii społeczeństwo oraz pogłębiające się różnice między „nieśmiertelnymi”, a tymi, którzy z wyboru, bądź ze względu na trudną sytuację majątkową, nie przyjęli lekarstwa powoli, acz nieubłaganie prowadzi do katastrofy…

Czytelnik śledzi losy ludzkości czytając elektroniczny dziennik Farrella zapisany w pamięci urządzenia zwanego WEPS-em. Nie są to tylko jego przemyślenia, ale także kopie artykułów i wywiadów, dzięki którym powieść czyta się bardziej jako naoczną relację, a nie wytwór wyobraźni autora. Przedstawiona przez Drew Magary’ego wizja jest przerażająca w swoim prawdopodobieństwie. Przecież w każdej chwili ktoś może wynaleźć takie lekarstwo, a z tego punktu tylko krok dzieli nas od wydarzeń przedstawionych w książce. Żyjąc w tych czasach sami wiemy jak niewiele brakuje, aby ogarnęła nas społeczna znieczulica…

Gdy ludzie nie umierają śmiercią naturalną, a przed sobą mają tysiące lat życia powoli stają się epidemią na skalę globalną, która zabije naszą planetę. Autor opisuje procesy, które doprowadzą do kulminacyjnego momentu, od którego wszystko zacznie się walić. Skupia się na bardzo życiowych i prawdopodobnych kwestiach, które uległyby zmianie w momencie odkrycia lekarstwa zatrzymującego starzenie: małżeństwie (w końcu jest to połączenie dwóch osób „póki śmierć ich nie rozłączy”, co nabiera całkiem przerażającego znaczenia, gdy żyje się setki lat), a co za tym idzie zwiększonej ilości rozwodów; nadużyć w podawania lekarstwa (przypadek matki, która wstrzyknęła je swojej ośmiomiesięcznej córce); przeludnienia i powolnego zużywania wszelkich zasobów; braku miejsc w więzieniach i rewaloryzacji systemu karnego; religia w formie jaką znamy teraz nie będzie już potrzebna, gdyż przyszłym bogiem jest Człowiek. Obok ludzi, którzy wzięli lekarstwo są jeszcze ci śmiertelni, którzy starają się uprzykrzyć im życie. Choć na pewno znalazłyby się kwestie, o których autor nie wspomniał lub nie pomyślał, zmusza on czytelnika do gruntownego przemyślenia idei nieśmiertelności. Nie sposób czytać o tak dramatycznych wydarzeniach, zostając obojętnym i nie obawiając się o własną, prawdziwą przyszłość.

Zarówno forma, fabuła, jak i styl autora stoją na naprawdę wysokim poziomie. Od „Nieśmiertelności…” nie mogłam się oderwać. Ta książka jest złożona ze wszystkich elementów, jakie uwielbiam z osobna, a razem tworzą one po prostu mieszankę wybuchową, niemal genialną. Oczywiście mamy tu do czynienia z science-fiction, ale bez natłoku niezrozumiałych zwrotów i wyrażeń naukowych. Cały postęp opisany jest w klarowny i jasny sposób, który dotrze nawet do nieoczytanych z fantastyką naukową czytelników. Jest to również powieść apokaliptyczna, której nastrój towarzyszy nam przez wszystkie karty książki, a lekki niepokój nie opuszcza aż do ostatniej strony, a nawet odrobinę dłużej. Wtrącane artykuły, a także nieco relacyjny sposób opisywania wydarzeń sprawiają, że wydaje nam się, że one naprawdę już się rozegrały, za co autorowi należą się brawa.

Już oficjalnie mogę to stwierdzić – znalazłam swoją „perełkę” w serii „(Najprawdopodobniej) najlepsze książki na świecie”. Nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko, ale powieść „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich” to kawał świetnej literatury, który ma w sobie wszystko to, co uwielbiam, a nawet jeszcze więcej. Wszystkim zainteresowanym polecam lekturę tej książki z całego serca. Zresztą, tym niezainteresowanym też. Naprawdę warto.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka

sobota, 18 lutego 2012

#63 Konkurs po-walentynkowy!

Wiem, że Walentynki już były, ale nigdy nie zaszkodzi sprawić sobie przyjemności w te zimne dni :)

Tym razem jednak to nie ja ustalam dla Was książki - wybierzecie je sobie sami w księgarni Kumiko. Mam do rozdania szczęśliwcom trzy bony:

1 x bon na rabat -15%
2 x bon na darmową wysyłkę



Bon na rabat -15% w księgarni Kumiko wygra osoba, która zamówi najwięcej książek ode mnie na stronie finta.pl . Dodatkowo na powieść Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie otrzymacie od administracji serwisu rabat 25% trzeba tylko pobrać książkę i zgłosić się w komentarzu pod pierwszym postem tutaj.

Bony na darmową wysyłkę rozlosuję wśród zgłaszających się pod tym postem. Wystarczy podać swój adres e-mail i napisać, że się zgłaszacie :) Fajnie by było, gdybyście rozreklamowali konkurs również na swoich blogach. Rozwiązanie konkursu nastąpi 3 marca, więc możecie zgłaszać się do 2.03. Powodzenia! :)

A już niedługo na blogu recenzje:

  • Kerstin Gier "Czerwień rubinu"
  • Gordon Reece "Myszy i koty"
  • Krzysztof Bielecki "Defekt pamięci"
  • Drew Magary "Nieśmiertelność zabije nas wszystkich"

czwartek, 16 lutego 2012

#62 Rezydent wieży. Księga II - recenzja

Tytuł: Rezydent wieży. Księga II
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 288

Moja ocena: 7/10










II księga „Rezydenta Wieży” to bezpośrednia kontynuacja przygód maga Klavresa z poprzedniej części. Niekonwencjonalna, pełna akcji powieść spodoba się zarówno fanom gatunku jak i tym, którym przejadła się już sztampowa fantastyka.

Kłopoty same znajdują czarodzieja, choć ten broni się przed nimi jak może. Los po raz kolejny rzuca go wraz z grupką przyjaciół pomiędzy samozwańczych bohaterów i uzurpatorów władzy nad światem. Czarodziej Gorobis nie przestaje przysparzać mu problemów, kontynuując wprowadzanie w życie swojego tajemniczego planu, który najwyraźniej skończy się zagładą świata. Aby go powstrzymać Klavres będzie musiał zrobić to, czego najbardziej nie lubi – wkroczyć do akcji. W swojej misji napotka dawnych znajomych, zetknie się z niepożądaną wiedzą (co za dużo to niezdrowo), a także będzie musiał pokonać watahy potworów pochodzących prosto z chaosu.

W tej księdze wszystkie rozdziały łączy ta sama historia, której początki można było zaobserwować już w poprzednim tomie. Wtedy to mag Gorobis bezskutecznie próbował przywołać coś w jaskini, lecz, jak to złe charaktery mają w zwyczaju, nie poddał się, a wręcz wydaje się być jeszcze bardziej zdeterminowany. Także pozornie niezwiązane ze sobą bezpośrednio rozdziały poprzedniej księgi teraz nabierają sensu – każdy bohater w nich się pojawiający ma swój cel do wykonania i z pewnością spotkamy go ponownie.

Andrzej Tuchorski znów bawi się konwencją, choć tym razem jest to mniej wyraźne. Klavres wraz ze swoją drużyną idą na misję mającą uratować świat – czyż to nie banalne? Jednakże sposób w jaki to robią oraz smaczki, które autor nam serwuje sprawiają, że lektura jest całkowicie oryginalna i wciągająca. Warto wczytać się w każde zdanie książki, gdyż wyłapanie niewybrednych żartów z gatunku, bądź dzisiejszej kultury daje ogromną satysfakcję. Przykładowo, aluzja do Internetu „Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby istniało miejsce, gdzie ludzie mogliby bez przeszkód pisać, co tylko im przyjdzie do głowy”. Takich perełek jest o wiele więcej!

Styl pisania Tuchorskiego jest wyjątkowy. Czyta się go szybko i z uśmiechem na twarzy, a przygody bohaterów są opisane i skonstruowane fenomenalnie.  Pomimo małej objętości (II księga ma 285 stron) autor zdołał przedstawić nam złożony świat, z własną historią, kulturą i językami. Znajdziemy tu elementy mitologii greckiej, ale pomieszane i wzbogacone o własną inwencję pisarza. Także bohaterowie są jedyni w swoim rodzaju, zwłaszcza Klavres, który jako mag jest wyjątkowy i nietuzinkowy. Choć sam woli obserwować samozwańczych bohaterów, los ma dla niego inne zadanie – czyżby to on sam był „wybranym”?

„Rezydent wieży” jako całość to kawał dobrej fantastyki. Autor swoją zabawą z konwencją sprawia, że jest to książka zarówno dla zagorzałych fanów, jak i tych znudzonych gatunkiem „heroic fantasy”. Przygody maga Klavresa zapadają w pamięć i sprawiają, że chce się więcej i więcej. Jeśli kontynuacja kiedyś się pojawi – ja na pewno po nią sięgnę. A wam polecam nadrobić zaległości z „Rezydentem wieży”!


Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję. 
 Link do recenzji w serwisie: Jak dobrze jest być magiem!

niedziela, 12 lutego 2012

#61 Dzieci demonów - recenzja

Tytuł: Dzieci demonów
Autor: J.M. McDermott
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 272

Moja ocena: 7/10










W mieście zwanym wśród wilków Psią Ziemią rozprzestrzenia się zaraza. Nie jest to jednak zwykły, choć zabójczy wirus, lecz substancja, która skazi wszystko, czego się dotknie. Przeżre ubrania, wniknie w glebę, a nosiciel umrze w męczarniach. Taką moc ma tylko krew pomiotów demonów, Bezimiennych, sług złej bogini. Żyją wśród ludzi, a jedyne po czym można ich rozpoznać to obumierające życie wokoło nich. W ślad za nimi ruszają Wędrowcy Erin, ludzie potrafiący zamieniać się w wilki, których celem jest wyplewienie zarazy. Mąż i żona, których imion nie znamy, potrafią wniknąć we wspomnienia martwych pomiotów, by prześledzić ich życie i myśli. Nie spoczną, póki nie zabiją ostatniego z dzieci demonów. Co jednak jeśli nie wszystkie są złe i bezwzględne, a wręcz przeciwnie – dbają, by nikomu nie stała się krzywda?

Jonie, Rachel i innym nie pozostawiono wyboru – urodzili się ze zniekształconym ciałem i musieli nauczyć się wtapiać w tłum. Ten pierwszy miał łatwiej, skrzydła obcięła mu matka, a potem pozostało jedynie unikać niepotrzebnych kontaktów i palić wszystko, czego się dotknie. Dziewczyna jednak ma skórę pokrytą łuskami, które ukrywa pod grubymi szatami czarownicy. Wraz z bratem ucieka z miasta do miasta, by zgubić pogoń i ciągnący się za nią szlak śmierci. Tak trafia do Psiej Ziemi, którą zaczyna uważać za dom, póki nie poznaje innych takich jak ona.

Z początku najtrudniejszym elementem lektury jest narracja. Prowadzona przez bezimienną tropicielkę demonów opisuje drogę jej i jej męża do miasta, w którym znajdują się ogniska zarazy. W pewnym sensie „wchodzi ona do głowy”  Jonie, którego ciało znaleźli na obrzeżach. Równocześnie śledzimy przejmujące losy tego półdemona, a także małżeństwo podążające tropem z jego wspomnień. Możemy jedynie zgadywać, co Wędrowcy spotkają za rogiem oraz, czy zdołają złapać pozostałych, póki nie będzie za późno.

Właśnie ten element zaskoczenia, który serwuje nam McDermott, wysuwa się na pierwszy plan. Opisy miasta oraz życia jego mieszkańców owiane są tajemnicą, przez dłuższy czas nie wiemy nawet, co tak naprawdę łączy bohaterów. Z każdą przewróconą kartką Wędrowcy zacieśniają kręgi wokół półdemonów,  a my z pewną zgrozą obserwujemy kolejne wypalone ogniska zarazy. Same postacie są dość szczegółowo nakreślone, gdyż patrzymy na nie z punktu widzenia Jony. Ten zabieg stawia pod znakiem zapytania moralność i słuszność polowania małżeństwa na ludzi, których los tak okrutnie doświadczył, a którzy uważają, by nikogo więcej nie skrzywdzić.

Na pewno o wiele więcej o losach bohaterów – zarówno Wędrowców, jak i potomków Bezimiennych – dowiemy się w kolejnych tomach, gdyż „Dzieci demonów” to pierwszy tom trylogii „Psia Ziemia”. Pozostaje nam tylko czekać i liczyć, że Prószyński i S-ka jak najszybciej wyda część drugą. Jedyne do czego mogę się przyczepić to spolszczenie tytułu, który w luźnym tłumaczeniu z angielskiego powinien brzmieć „Nigdy się nie znali”, co nijak ma się do polskiej wersji, aczkolwiek „Dzieci demonów” brzmi o wiele lepiej i chwytliwie.

Słysząc o demonach i ich łowcach nasuwa się na myśl cykl Petera V. Bretta. Choć można znaleźć między nimi pewne podobieństwa, „Malowanego człowieka” i inne tomy polubiłam bardziej, gdyż więcej tam akcji, a sama historia jest bardziej rozbudowana. Powieść J. M. McDermott to także czyste, mroczne fantasy, w którym przez kartki przebija nastrój strachu i niepewności bohaterów. Czy pomioty demonów w pełni zasługują na śmierć z ręki wilczych Wędrowców? Tego dowiemy się w kolejnych tomach serii. Póki co, „Dzieci demonów” Wam polecam.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka

czwartek, 9 lutego 2012

#60 Rezydent wieży. Księga I - recenzja

Tytuł: Rezydent wieży. Księga I
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 220

Moja ocena: 8/10










Graliście kiedyś w gry RPG?  Nieważne, czy komputerowe, czy towarzyskie - skład drużyny, która wyrusza na poszukiwanie przygód jest zazwyczaj ten sam. Co jednak jeśli obok wojownika i łucznika zabraknie w niej maga?

Mag Klavres jest rezydentem wieży. Zamiast włóczyć się, zabijając orków, wolał osiąść w pobliżu miasta i pomagać odwiedzającym go drużynom (oczywiście, za „symboliczną” opłatą). Choć nie jest stary, swoje przygody już przeżył i wie, jak to z nimi jest naprawdę. Liczba rzeczy, o których nie wspomina się w historiach o bohaterach jest powalająca i nie warta zachodu. Chociaż broni się przed tym jak może, los czasem rzuci go w sam środek akcji, a wiele z tych mimowolnych przygód poznamy w pierwszej księdze „Rezydenta wieży”.

Zacznijmy właśnie od formy książki. Mamy tu do czynienia z pięcioma rozdziałami, z których każdy dotyczy innego wspomnienia maga –od groźnego spotkania z gadającym smokiem, przez intrygującą teorię magii opowieści, po pomoc bohaterskiej drużynie, jak na rezydenta wieży przystało. Nie są one oderwane od siebie, łączy je osoba Klavresa, miejsce akcji, postacie poboczne oraz pewna… zgryźliwość. Uważny czytelnik znajdzie wiele odniesień do gier typu Dungeons & Dragons. Postawa maga jest co najmniej wyjątkowa, co intryguje i zachęca do dalszej lektury.

W odróżnieniu od typowego heroicznego fantasy to nie główny bohater stoi na pierwszym planie w historiach przez niego opowiadanych. Z racji swojego usposobienia, woli on przyglądać się z boku, nie wtrącać się w losy bohaterów, od czasu do czasu pomagając im (za stosowną opłatą) na drodze do chwały. Nie jest on jednak jedynie obserwatorem, ludzie i przewrotny los nie pozwalają mu się nudzić. Jego specyficzny sposób opowiadania historii, zgryźliwe komentarze, niechęć do angażowania się w cokolwiek cuchnące sprawy, oraz nietypowe podejście do swojego zawodu wzbudzają w czytelniku ciekawość i sympatię niemal od pierwszej strony.

Andrzej Tuchorski stworzył nietypową powieść fantasy, która zadowoli zarówno zagorzałych fanów gatunku, jak i tych, którzy mają już dosyć wypraw na koniec świata po wyjątkowy skarb. Tą cienką, bo liczącą jedynie 220 strony, książeczkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Wnosi ona pewien powiew świeżości do wielokrotnie wałkowanych klimatów. Zachwyca również nastrojem – mag wspomina swoje przygody z wielkim sentymentem. Choć stara się pokazać, że niebezpieczne wyprawy nie są dla niego, ciężko mu z nich zrezygnować, a jeszcze trudniej się od nich uwolnić.

Prószyński i S-ka podzieliło „Rezydenta wieży” na dwie księgi. Jest to chwyt, który można przebaczyć, gdy obie części mają po 500 stron, ale w tym wypadku tyle wynosi ich wspólna objętość. Niemniej jednak wydanie jest porządne, a brak błędów redakcyjnych tylko cieszy. Mimo usilnych starań nie potrafię wskazać wad powieści na tle fabularnym. Powolną niekiedy akcję wynagradzają ciekawe opisy świata, które autor z pewnością jeszcze rozwinie w drugim tomie.

Książkę mogę polecić fanom nietuzinkowej fantastyki, którym znudziły się typowe wyprawy drużyn przeciwko złu, oraz tym którzy mają ochotę na odmienne spojrzenie na rozegrane setki razy scenariusze. Zawieść może ich jedynie fakt, że będą musieli dwukrotnie wydać pieniądze na w praktyce jedną powieść, gdyż przygody Klavresa opisane w jednej księdze nie zaspokoją czytelniczej ciekawości.

Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję. 
 Link do recenzji w serwisie: Nietuzinkowy mag

poniedziałek, 6 lutego 2012

#59 Książki, na które czekam w lutym

Tytuł: Infoszok
Autor: David Louis Edelman
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Stron: 478

Data wydania: 3 lutego 2012

Świat tak fantastyczny, jak Diuna i tak realny, jak najnowszy numer Wall Street Journal.
Epoka myślących maszyn zakończyła się rzezią miliardów ludzi, zwaną „rewolucją autonomiczną”. Późniejsze lata kryzysu i niewyobrażalna nędza zabiły kolejne rzesze ludzkości.

Nastały nowe czasy. Bio-logika zrodziła nową cywilizację. Różnice między światem wirtualnym i rzeczywistym niemal całkowicie się zatarły. Najskuteczniejszą bronią są prezentacje produktów i hasła reklamowe. Najpopularniejszym biznesem - pisanie oprogramowania dla ludzkiej fizjologii. Ciało, umysł i soft stały się jednością.

W sumie premiera już była, ale ja nadal czekam, aż będę miała możliwość jej przeczytania :) Dla zainteresowanych spory fragment ze strony wydawnictwa.


Tytuł: Defekt pamięci
Autor: Krzysztof Bielecki
Wydawnictwo: własne
www.defektpamieci.pl

Data wydania: 10 lutego 2012

Co byś zrobił, gdybyś codziennie musiał pisać dwie strony tekstu, aby powstrzymać nadchodzącą zagładę?

Gdy mediami wstrząsa wiadomość o zawaleniu się wiaduktu oraz całej serii pozornie niepowiązanych ze sobą wypadków i awarii, Kool Autobee, pracownik biurowy, odkrywa, że ma właśnie tego rodzaju nietypowy problem.

Zaczyna podejrzewać, iż być może wszystkie tragiczne wydarzenia tego świata mają związek z jego osobą, a także z niedawno przeprowadzanym remontem kuchni, karteczką znalezioną na szafce nocnej oraz traumatycznymi wydarzeniami z lat szkolnych. I kto wie, być może ma rację...

Od tej pory musi dzielić czas pomiędzy codzienne obowiązki, zapobieganie zniszczeniu świata poprzez zaprzestanie pisania oraz podążanie śladami zawiłej intrygi, która doprowadza go do coraz dziwniejszych ludzi, miejsc i sytuacji, sprawiając, że jego dotychczas uporządkowane życie zaczyna nabierać zupełnie nowych barw i zmierzać w nieprawdopodobnym kierunku.

"Defekt pamięci" to kipiąca niezwykłymi pomysłami, niesłychanie zakręcona historia, której zaskakujące zakończenie sprawi, że będziesz musiał przeczytać ją jeszcze raz.

W sumie ten tytuł to wielka niewiadoma, ale ma szanse być naprawdę dobry. I oczywiście wspieram w walce z bezlitosnym rynkiem i Empikiem!


 Tytuł: Nieśmiertelność zabije nas wszystkich
Autor: Drew Magary
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 464

Data wydania: 21 lutego 2012

Powieść nominowana do Nagrody im. Philipa K. Dicka 2011
Błyskotliwe, pełne humoru i zaskakująco trafnych spostrzeżeń spojrzenie na koszmar wiecznej młodości.

W 2019 roku ludzkość odkrywa lek, który czyni ich nieśmiertelnymi.

No, może nie do końca. Co prawda nikt już się nie starzeje, wciąż można jednak zginąć pod kołami ciężarówki albo zwyczajnie umrzeć na raka wątroby.

Do tego wieczne życie ma tylko jedną oczywistą zaletę... i całą masę wad. Wiesz, że wieczna młodość oznacza, że już zawsze będziesz miała okres? Nigdy nie przejdziesz na emeryturę. No i poważnie zastanowisz się, zanim na ślubnym kobiercu przyrzekniesz komuś, że nie opuścisz go aż do śmierci – to może potrwać naprawdę bardzo, bardzo długo.

Bardzo mnie to wszystko intryguje, szczególnie tytuł ;) Mam nadzieję, że będzie to naprawdę ciekawa lektura.


A wy czekacie na którąś z tych książek?