wtorek, 29 stycznia 2013

#154 "Science fiction po polsku" - recenzja

Tytuł: "Science fiction po polsku"
Antologia
Pod redakcją: Anna Kańtoch
Wydawnictwo: Paperback
Rok wydania: 2012
Stron: 250

Moja ocena: 8/10









Wydana przez Paperback antologia science fiction to nie pierwsza taka inicjatywa na naszym rynku. Rok wcześniej wydawnictwo Powergraph opublikowało zbiór opowiadań hard SF polskich pisarzy. A jednak, obu wydawcom udało się wyłapać najciekawszych autorów i to tak, aby się nie powtarzali. Co więcej, recenzowana przeze mnie pozycja, zawiera nie tylko znane nazwiska, ale także utwory debiutantów. A to wszystko pod redakcją Anny Kańtoch i opatrzone wstępem Jakuba Ćwieka, którego tekst także znajdziemy w zbiorze.

Z najbardziej znanych autorów to właśnie wyżej wymieniony Ćwiek i Domagalski mają przyciągnąć oko fanów polskiej fantastyki, ale nie zabrakło tu także Mileny Wójtowicz, Andrzeja W. Sawickiego czy Tomasza Duszyńskiego. Chociaż może bardziej doborowe towarzystwo mogliśmy znaleźć w antologii Powergraphu, to ci, którym tutaj dano szansę nie zawodzą, a wręcz niekiedy zaskakują – całkowicie pozytywnie, a w szczególności dotyczy to debiutantów.

Czwórka laureatów wyłonionych w konkursie udowadnia, że nie był to wybór przypadkowy.  Teksty Artura Laisena, Piotra Saroty, Szymona Stoczka i Istvana Vizvary’ego to pokaz ogromnej wyobraźni, oryginalności i śmiała próba przekonania do siebie czytelników. Oni nie mają nic do stracenia, a publikacja w antologii to dla nich ogromna szansa. Najlepiej wykorzystał ją ten pierwszy, jego "Księdza Marka trzy spotkania z demonem" to science fiction o księdzu walczącym z demonami z kosmosu? Brzmi wystarczająco intrygująco? Dodatkowo autor idzie w najmniej oczekiwanym kierunku. Wśród tej grupy króluje sięganie po klasyczne motywy i wykorzystywanie ich na nowo. Najazd UFO, postapokalipsa z zombie, genetyka, sztuczna inteligencja – czyli to, co już znamy, ale potraktowane świeżym okiem.

Starzy wyjadacze nie zawodzą, chociaż i nie zachwycają. Ich wizje przyszłości są jednakże odważniejsze, ale zarazem zostawiają więcej do interpretacji czytelnika. W szczególności widać to u Tomasza Duszyńskiego ("Placówka na prawo od Syriusza"), ale i Dariusza Domagalskiego ("Upiorny błękit"). Jednak to właśnie wśród tych pisarzy znalazłam moje dwa najlepsze opowiadania – autorstwa Agnieszki Hałas ("Opowieść o śpiących królewnach"), o pilocie przewożącym kapsuły przez przestrzeń kosmiczną, oraz Andrzeja W. Sawickiego ("Nadejście zimy"), który powiązał science fiction z grami komputerowymi. Jego wizja przyszłej „sieci” powala na kolana bogactwem i barwnością opisów. Powtarzającym się tutaj schematem są obcy, zazwyczaj na innej planecie. Jednymi z bardziej oryginalnych pomysłów jest wykorzystanie wampirów (Milena Wójtowicz, "Przeżycie"), czy niewolnictwa w przyszłości (Jakub Ćwiek, "Obroża").

 „Śmierć jest ponadnarodowym procesem o globalnym zasięgu i stałej klienteli” (Piotr Paliński, "Wszyscy jesteśmy dziećmi BOG-a")

„Science fiction po polsku” to antologia tekstów, w których opowiadania profesjonalistów przeplatają się z tymi debiutanckimi. Wszystkie jednak utrzymane są na równym poziomie. Dwa wyróżniają się świetnym pomysłem i wykonaniem, ale żadne nie rozczarowuje. Gdyby nie wiedzieć, kto z twórców należy do której z grup, bardzo łatwo się pomylić. Wykorzystane zostały niemal wszystkie klasyczne podejścia do fantastyki naukowej, a dodatkowo parę nieklasycznych, pokazując przy tym wiele jej podgatunków. Całość jest dość różnorodna, czyta się szybko, a fantastyczne światy niesamowicie wciągają. Czy jest to najlepsza antologia polskich tekstów science fiction? Nie wiem, ale na pewno warto ją poznać.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Paperback

niedziela, 27 stycznia 2013

#153 Stosik noworoczny

Chciałabym Wam przedstawić pierwszy stos w 2013 roku. Trochę się zbierał, ale i tak nie jest zbyt imponujący. Jednakże wszystkie te książki bardzo chcę przeczytać, a w stosie recenzyjnym już wiele pozycji tylko czeka na recenzje.


 
Stos własny:
1. Harlan Coben, "Schronienie" - prezent pod choinkę dla Mamy
2. J. K. Rowling, "Trafny wybór" - j/w
3. Terry Pratchett, "Kot w stanie czystym" - pobrane na finta.pl
4. John Marsden, "Jutro" - j/w
5. Jakub Małecki, "W odbiciu" - wygrana w konkursie
6. Zdzisław Dudek, "Niepokonany" - wygrana w konkursie na recenzję tygodnia na nakanapie.pl
7. Nina Blazon, "Władczyni snów" - j/w


Stos recenzencki:
8. Nowa Fantastyka 01/2013 - (jeszcze na poprzednim zdjęciu ;)) od Prószyński Media
9. John Lutz, "Seryjny" - od Prószyński i S-ka
10. "Science fiction po polsku", antologia - recenzja lada dzień, od Paperback
11. Krzysztof Bielecki, "Rekonstrukcja" - od autora, recenzja również wkrótce
12. L.J. McDonald, "Walka Sylfa" - od dlalejdis.pl [recenzja]
13. Ken McClure, "Uzdrowiciel" - j/w [recenzja]
14. Terry Pratchett & Stephen Baxter, "Długa Ziemia" - od Prószyński i S-ka, moja opinia w najbliższych dniach.

Przy okazji, nie zapomnijcie zagłosować na swój ulubiony blog w konkursie "Blog roku" :) Nawet nie podaję numeru do słania smsów na mnie, bo to zupełnie bez sensu, ale na pewno jakiś blog wart jest Waszego głosu.

Dziękuję także za pozytywny feedback w związku z portalem GirlsCanPlay.pl, cieszę się, że pomysł Wam się podoba. Trzymajcie teraz kciuki, żeby reklama szła w świat :)

środa, 23 stycznia 2013

#152 Dziewczyny grają w gry - GirlsCanPlay.pl

Po tym jak zostałam inżynierem postanowiłam zrobić stronę dla kobiet grających w gry, czy to komputerowe, czy na konsolach, telefonie, w przeglądarce, czy na papierze. Chciałabym, żebyśmy pokazały, że tak naprawdę nie gramy tylko w Simsy, a już na pewno nie w koniki i ubieranki :) Ani nie siedzimy przed konsolą w samej bieliźnie :P

Dlatego wszystkich zainteresowanych kobiecym punktem widzenia, a także same graczki, które chciałyby współtworzyć portal, zapraszam na:

GirlsCanPlay.pl

A same grające kobiety zachęcam do wypełnienia ankiety: tutaj i roznoszenia wieści o pierwszej w sieci stronie o grach, tworzonej przez damskie grono. 

Co myślicie o takiej inicjatywie? Korzystalibyście z portalu?

PS.
Jesteśmy także na facebooku - http://www.facebook.com/Girlscanplay

wtorek, 22 stycznia 2013

#151 Cykl przybysze z ciemności. Kontratak - zapowiedź


Tytuł: Przybysze z ciemności. Kontratak
Autor: Michaił Achmanow
Seria: Przybysze z ciemności (Tom 2)
Wydawnictwo: Almaz
Tłumaczenie: Agnieszka Chodkowska-Gyurics
Redaktor naczelny: Robert J. Szmidt
Wstęp: Rafał Dębski

Data wydania: Połowa lutego 2013
 
Od Inwazji minęło prawie czterdzieści lat. Ludzkość poniosła ogromne straty, ale i wiele zyskała. Nowe technologie otworzyły człowiekowi drogę ku odległym gwiazdom. Dorosło następne pokolenie urodzone i wychowane w cieniu tragicznych wydarzeń. Potężne krążowniki nowej floty wyruszają na krańce Galaktyki w pościgu za wrogiem. Lecz największym atutem tej armady będzie nie sprzęt, tylko kierujący nim ludzie. To oni zadecydują o powodzeniu lub klęsce misji. Niełatwo jednak działać, gdy polityka ściera się z emocjami, marzenia z rzeczywistością, pragnienia z poczuciem obowiązku, a przyszłość, nawet ta najbliższa jest wielką niewiadomą
"Kontratak" to druga część, niezwykle popularnego i wielokrotnie wznawianego w Rosji cyklu "Przybysze z ciemności". Na kartach książki poznajemy dalsze losy bohaterów "Inwazji" - Pawła Litwina, Abigail McNeal, Io oraz ich potomków i następców. W tej powieści znajdziecie wszystko, czego wam trzeba: przygody, walki, niebezpieczeństwa, intrygi, miłość i nienawiść.

Czekam z niecierpliwością na ten tom. Pierwszy oceniłam na 8/10 (recenzja) i mam nadzieję, że drugi będzie równie dobry. A wy, też czekacie?

niedziela, 20 stycznia 2013

#150 Nowa Fantastyka 01/2013 - omówienie

Tym razem trochę późno wychodzi mi recenzja tego numeru. Przeczytałam go już jakiś czas temu, ale nadal wspominam całkiem dobrze. Czemu tylko całkiem? Bo tym razem artykuły wzniosły się na wyżyny, a opowiadania w większości są jedynie znośne.

Zacznijmy jednak od tych pierwszych. Tematem z okładki jest oczywiście najgorętszy film grudnia/stycznia, czyli Hobbit. Co ciekawe tekst był pisany przed wejściem obrazu do kin, więc Wit Szostak snuje przypuszczenia co do zawartości wszystkich trzech części. Naprawdę w wielu trafił w sedno, a innych szkoda, że jednak nie zostały wykorzystane. Artykułem powiązanym jest "Laboratorium Petera", Bartosza Czartoryskiego. Przybliża on sylwetkę Petera Jacksona, który, choć niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, kręcił coś poza ekranizacjami Tolkiena. Zostając w temacie filmów - Marek Grzywacz przedstawia "Grę w kategorie". Jeśli zastanawiacie się, dlaczego wszystkie ostatnie produkcje są PG-13, to jest tekst dla was.

O książkach tym razem dwa artykuły - "Legenda Stalkera", Adama Rottera, czyli o braciach Strugackich i ich dziedzictwie. Dla fanów Metra 2033 twórczość tych panów to pozycje obowiązkowe. "Zajdel: Reaktywacja?" Michała Cetnarowskiego to studium twórczości tego wielkiego autora, którego imię nosi najpopularniejsza fantastyczna nagroda literacka. Agnieszka Hałas i Jerzy Stachowicz tym razem o "Mumiach z lamusa". Całkiem ciekawe przedstawienie jak te stwory wchodziły do umysłów ludzi, a potem do literatury.

Felietonowo również bogato. Jakub Ćwiek opowiada o swoim podejściu do najnowszych produkcji filmowych, za które płaci, gdy na to zasłużą, oraz zahacza o temat sprzedaży książek w Internecie za, tak zwane, "co łaska". Michael J. Sullivan pisze o "Głosie", który każdy pisarz musi w sobie odkryć. Rafał Kosik we "Władzy automatów" przekonuje nas, że roboty przejmą kiedyś władzę nad światem, a Peter Watts, że "Robimy, co nam każą", przypominając o eksperymencie Milgrama, dotyczącym posłuszeństwu (oba niezbyt odkrywcze). I ostatnie dwa teksty to Jerzy Rzymowski w "SeriaLovych zwJeRzeniach" (o "Więzach krwi" z 1996 roku) oraz Łukasz Orbitowski w "Orbitowaniu po kinie" (o "Sierocie", polecam).

Poprzednie numery zachwycały mnie opowiadaniami, gorsze zdarzały się bardzo rzadko. Słabsza seria mam nadzieję zostanie przerwana następnym numerem (zapowiadany tekst Teda Williamsa).
Proza polska:
Piotr Górski, "Kuźnia, w której umierali" - ciekawy pomysł, wykonanie gorsze. Pisarz wprowadza wiele ciekawych wątków, których rozwiązania się nie doczekamy, chyba że znajdzie on wydawce swojej książki, o tym samym świecie.
Piotr Malak, "Po obu stronach frontu" - dla mnie najlepszy tekst w numerze. Od razu kojarzy się z Grą Endera, zresztą autor nie ukrywa inspiracji powieścią Carda. Mamy tutaj przyszłość, parę dzieciaków, które zostają wybrane do walki ze względu na to, jak dobrze idzie im w grze. Najciekawsze jednak jest tło - Polska walczy przeciwko reszcie świata.
Jeremi Rogalewski, "Ostatni dzień w Cravenie" - Etrik dostaje misję zawiezienia ciała Coratii do jaskini, lecz nie wie, co go tam czeka. Zarówno postacie, jak i świat przedstawiony nadawałyby się na dłuższą formę. Ale czegoś tu jednak brakuje...
Proza zagraniczna:
Samantha Henderson, "Poza Calais" - pomysł na latające maszyno-zwierzęta z jednej strony wydaje się być intrygujący, z drugiej niedorzeczny. Wykonanie tylko poprawne.
Ernest Hogal, "Partyzancki mural syreniej pieśni" - niezbyt zrozumiałe, nazbyt oderwane od rzeczywistości science-fiction. Dla mnie na minus, nawet Jowisz nie ratuje słabego wykonania.
Nancy Kress, "Zasady przetrwania" - drugie opowiadanie numeru. Przemyślane, stworzone z polotem, ale do zachwytu czegoś brakuje. Obcy najechali ziemię, pozamykali się w Kopułach i okazuje się, że do czegoś potrzebne im są psy... Jill, postępując zgodnie z zasadami przetrwania, nawiązuje kontakt z inną rasą.

Poza tym, jak zawsze zapowiedzi, recenzje (m.in. "Kroki w nieznane 2012", "Nevermore", "Chłopcy", "Atlas chmur", "Comic-con Epizod V: Fani kontratakują") i konkursy ("Chodząc nędznymi ulicami", "Długa Ziemia").

Jeszcze więcej w wersji on-line miesięcznika (tutaj). Między innymi: Maciej Parowski o Cyberpunku oraz wyniki badania "Kim jesteś, czytelniku? Fantastyczni 2012".

piątek, 18 stycznia 2013

#149 Gwiazda prawdopodobieństwa - recenzja

Tytuł: Gwiazda prawdopodobieństwa
Autor: Nancy Kress
Seria: Prawdopodobieństwo (#2)
Wydawnictwo: Almaz
Rok wydania: 2012
Stron: 296

Moja ocena: 9/10









„Nie ma dobrego SF bez nauki”, stwierdza we Wstępie do „Gwiazdy prawdopodobieństwa” astrofizyk dr Leszek Błaszkiewicz. Chociaż to banał to nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że podstawą fantastyki naukowej jest właśnie nauka i powinna ona być przedstawiona jak najlepiej, jak najbardziej wiarygodnie. Nancy Kress już w pierwszym tomie trylogii zapoznała nas ze swoją wizją podróżowania po wszechświecie, a także wprowadziła w intrygujące technologie Obcych. Ich działanie jedynie zarysowała, ale w innych powieściach mogłoby być ono pominięte milczeniem. Drugi tom to kwintesencja naukowości, jednak – co bardzo ważne – zaprezentowanej dokładnie i w tak zjadliwy i przyjemny sposób, że nawet laik, wczytawszy się z uwagą w opisy, będzie się zastanawiał, czy faktycznie możliwe jest istnienie czegoś takiego jak prawdony. W pełni pojmie, jeśli nie ich istotę, to ogromne znaczenie dla ludzi i Światan.

Tak, dla Światan, na których planetę powrócimy w jeszcze mniej pozytywnych okolicznościach. To przecież tam, pod powierzchnią, w górach Neury leży zakopany drugi artefakt, który prawdopodobnie ocalił Świat przed zabójczą falą po wybuchu sztucznego księżyca. Nowy-stary zespół ma za zadanie odkryć zasady działania starożytnej technologii i jej zastosowanie w wojnie z Fallerami. Ponownie spotykamy Dietera Grubera i jego żonę, Annę Sikorski. Dołącza do nich Lyle Kaufman, major o niepowstrzymanej ciekawości i pasji do nauki, który zainaugurował całą wyprawę; doktor Thomas Capelo, naukowiec i szaleniec, mający prywatne powody do nienawidzenia obcych, wraz z dziećmi i opiekunką (co wiele o nim mówi, jako o człowieku, który na niebezpieczną kosmiczną misję zabiera swoje dzieci); oraz Wrażliwiec, Marbet Grant, której zadaniem będzie tajna próba wyciągnięcia jakichkolwiek informacji z pierwszego żywego Fallera przechwyconego i przetransportowanego na statek. A na powierzchni planety z trwogą oczekuje Ziemian Enla, która nie darzy ich zbytnim uczuciem…

Muszę przyznać, że naprawdę miło było wrócić do starych, znanych już z „Księżyca prawdopodobieństwa” postaci – Enli, pek Sikorski i peka Grubera. Ale równie dobrą robotę autorka wykonała przy tworzeniu nowych bohaterów. Każdy ma swoją osobowość, jest charakterystyczny i po prostu daje się lubić (nawet fizyk Capelo w głębi serca zasługuje na sympatię czytelnika). Zostają oni rzuceni w wir wydarzeń, mogących zaważyć na przetrwaniu ludzkości w niekończącej się wojnie z Fallerami. Z jednej strony próbują wydobyć artefakt i rozgryźć jego zasadę działania, a z drugiej dowiedzieć się, co wiedzą obcy, nie przekazując im żadnych nadmiarowych informacji. W międzyczasie jedyne dzieci na planecie się nudzą, a pozostali naukowcy handlują ze Światanami. Tylko parę osób w ogóle obchodzi, co się stanie z planetą i jej mieszkańcami, połączonymi przecież za pomocą dzielonej rzeczywistości, gdy artefakt opuści jej powierzchnię…

Dużym atutem autorki jest jej lekkość pióra w opisywaniu skomplikowanych aspektów fizyki, wedle której działa starożytna technologia. Prawdony, bądź co bądź, nie istnieją, a mnie po lekturze utkwiły w głowie głębiej niż niektóre rzeczy z lekcji w szkole. „Gwiazdę prawdopodobieństwa” czyta się z błyskawicznie, z zapartym tchem czekając na kolejne niespodzianki, które serwuje nam Nancy Kress. Ten tom jest nawet lepszy od pierwszego. Mając nadzieję, że ta tendencja się utrzyma, z ogromną niecierpliwością oczekują zwieńczenia trylogii, a Was całym sercem zachęcam do sięgnięcia, jeśli jeszcze tego nie uczyniliście.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Almaz
Książkę możecie kupić: tutaj

środa, 16 stycznia 2013

#148 Uzdrowiciel - recenzja

Tytuł: Uzdrowiciel
Autor: Ken McClure
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2012
Stron: 272

Moja ocena: 5/10










Ken McClure to obok Robina Cooka jeden z najpoczytniejszych i najbardziej znanych pisarzy parających się thrillerem medycznym. Gatunek ten często nie unika wtórności i schematyczności, bo w końcu ile można pisać o morderczym wirusie, czy niepowstrzymanej epidemii? W „Uzdrowicielu” udaje mu się wyjść poza ramy jedynie po części, ale to nadal dobra lektura, która jednak nie wyróżnia się niczym z mnóstwa podobnych jej pozycji.

Od początku jesteśmy rzuceni w wir tajemniczych spotkań, postaci bez twarzy i planów, skalą dorównujących zawładnięciu nad światem. Seria wybuchów i zabójstw zwraca uwagę Stevena Dunbara z Inspektoratu Naukowo-Medycznego w Anglii. Chociaż porzucił on już tę niebezpieczną robotę, powraca w zastępstwie za przyjaciela i okazuje się być właściwym człowiekiem na odpowiednim miejscu. Po nitce do kłębka prowadzi dochodzenie, odkrywając, że wszystko to wiąże się z dawno zarzuconym Północnym Planem Opieki Medycznej. Skomputeryzowany system, chociaż tak dobrze pomagał stawiać diagnozy, został po cichu wyprowadzony z użycia, a osoby z nim związane dziwnym trafem okazują się być martwe.

„Uzdrowiciel” ma właściwie dwa największe mankamenty. Jednym z nich są bohaterowie, którzy wprowadzani ze strony na stronę, w liczbie większej niż można zapamiętać, wywołują w głowie czytelnika niezły mętlik, z którego nie wygrzebie się on nawet po przewróceniu ostatniej kartki. Autor zresztą nie daje do tego motywacji, gdyż jakikolwiek zarys psychologiczny ma jedynie główny bohater, a i ten pozostawia wiele do życzenia. Jedyne, co o nim wiemy to to, że zrezygnował niegdyś z pracy w Inspektoriacie na prośbę żony. Ta z kolei postać powstała chyba jedynie po to, by Dunbar miał, gdzie wyładować frustrację, a także, by naprowadzać go na nowe, genialne pomysły.

I w tym momencie trafiamy na kolejny problem, mianowicie styl pisania. Dialogi są bardzo drętwe, a z początku lektura sunie jak po gruzie, gdyż nie potrafimy odnaleźć się w opisywanej scenie. Nie jestem do końca pewna, czy to wina tłumacza czy samego autora (który nomen omen ma w dorobku wiele pozycji). Ten pierwszy jednak spisał się z pewnością z przetłumaczeniem tytułu książki, który w oryginale zdradza trochę zbyt wiele.

Mimo ewidentnych wad, książkę czyta się bardzo szybko i można ją stosować jako przerywnik w lekturze poważniejszych pozycji. Plusem są trafne przemyślenia, a także umiejscowienie głównych wydarzeń w Anglii. Akcja mknie prędko, rwie się w odpowiednich momentach, przez co wydaje się być idealna na film. Po przekroczeniu mniej więcej połowy, ciężko jest się oderwać. Niestety, wrażenie po lekturze pozostaje raczej negatywne. „Uzdrowiciel” to książka dla miłośników tego gatunku, którym nie straszny brak rysów psychologicznych, czy odrobina schematu. Gdyby przymknąć oko na te braki, będziecie się w miarę dobrze bawić, jeśli tylko przebrniecie przez pierwszą połowę.

Książka została przekazana od serwisu dlalejdis.pl.
 Link do recenzji w serwisie: Ciemna strona altruizmu

niedziela, 13 stycznia 2013

#147 Parę aktualności

Po ponad tygodniu intensywnej nauki i wyłączenia się z książkowej społeczności mogę w końcu napisać, że:

po pierwsze: wracam do czynnego blogowania, komentowania i czytania książek (a także oglądania seriali, grania w gry, ogólnie - do życia)
po drugie: jestem inżynierem informatykiem, a egzamin zdany na 5,5!

Bo tak i ciul.

Oczekujcie więc recenzji zaległych pozycji, ale także tych całkiem nowych, które pokażę Wam niedługo.

A tymczasem, jeszcze parę ogłoszeń.
Postanowiłam wziąć udział w paru wyzwaniach, a że obrodziło ich w tym roku jak grzybów po deszczu, wybrałam sobie trzy, którym będę starała się podołać. Więcej o nich przeczytacie w zakładce Wyzwania.




Biorę także udział w konkursie na Bloga Roku. Wiem, że to bez sensu, ale fajnie brzmi ;)

Do poczytania!

wtorek, 8 stycznia 2013

#146 Walka Sylfa - recenzja

Tytuł: Walka Sylfa
Autor: L.J. McDonald
Seria: Sylf (#1)
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Stron: 320

Moja ocena: 4/10









Gatunek paranormal romance to najczęściej okraszony fantastyką romans z przedstawicielami nadnaturalnych istot w roli głównej. Choć zwykle są to wampiry lub wilkołaki, to czasem autorki kuszą się na wykorzystanie bardziej oryginalnych stworzeń, najczęściej mających korzenie w tej czy innej mitologii. Właśnie tak jest w przypadku L.J. McDonald, która użyła postaci  sylfa - średniowiecznego ducha powietrza. Podzieliła tę rasę na parę gatunków, dodała do tego przygodę, a wszystko spoiła bezpruderyjną erotyką. Cóż z tego wyszło?

Otrzymaliśmy mieszankę, która nie wszystkim przypadnie do gustu. Główną bohaterką jest Solie, wieśniaczka, którą podczas ucieczki z domu przed ustalonym zamążpójściem, porywa oddział zbrojnych z miasta. Okazuje się, że potrzebowali oni dziewicy na ofiarę dla wojowniczego sylfa – stwora, który zwabiony przez kobietę, przechodzi przez portal łączący jego świat z tym należącym do ludzi. W momencie przejścia, jego przyszły pan zabija kobietę i, poprzez nadanie imienia żywiołakowi, przejmuje nad nim władzę. Jednak tym razem coś poszło nie tak – królewski syn zostaje zabity, a sylf przywiązuje się na zawsze do Solie, która nieumyślnie mówiąc do niego „Hej, ty” nadaje mu niedorzeczne imię - Hejty. 

I tak rozpoczyna się przygoda, czyli ucieczka pary bohaterów przed wysłannikiem króla, Leonem i jego sylfem. Potyczki między dwoma wojownikami zazwyczaj kończą się zmieceniem czegoś z powierzchni ziemi – czy to pojedynczej chatki, czy całej wioski. Istoty z innego wymiaru nie są jednak tak prostolinijne, jakby mogło się wydawać. Chociaż muszą słuchać się swego pana i nie mogą się odzywać, okazują spryt, szukając luk w rozkazach, które pozwalają im na odrobinę wolności. Hejty otrzymał jej wiele – Solie traktuje jako swoją królową i będzie ją chronił przed wszystkimi, a w szczególności przed mężczyznami. Do przedstawicieli płci męskiej wojownicze sylfy czują nieprzejednaną nienawiść – za zabicie kobiety, która zwabiła ich do świata ludzi.

Historia Solie i Hejty’ego to typowy romans, w którym na początku ona się mu opiera, a potem, gdy okazuje się, że nie może bez niego wytrzymać, oddaje się namiętności. Autorka nie szczędzi nam opisów seksu, a co jakiś czas wtrąca absurdalne publiczne zachowanie młodych. Niestety, opis emocji i uczuć przesłania w tej powieści wszystko poza tym – a mogło być naprawdę pięknie. Sylfy powołane do życia przez L.J. McDonald mają ogromny potencjał. Obok wojowniczych występują także ziemne, powietrzne, ogniowe i inne – każdy intrygujący i mający swoje własne cechy, ale nie dostajemy ich wystarczająco wiele.

Na pochwałę zasługuje kreacja postaci, która autorce wyszła bezbłędnie. Sylfy w jej opisach ożywają, nienawiść wojowników wręcz zieje ze stron, a uczucia Solie i Hejty’ego, chociaż w stanowczo nadmiernych ilościach, ewoluują wiarygodnie. Ale „Walka Sylfa” to nie tylko istoty z innego świata – to także zwykli ludzie, którzy od razu zdobywają sympatię czytelnika, choć dopiero w drugiej połowie książki. W pierwszej akcja jest powolna i wręcz nudna, przez co nie raz myślałam o zaprzestaniu lektury. W pewnym momencie jednak autorka się rozkręca, a wojownicze sylfy i ich nienawiść do całego świata oraz chęć chronienia królowej napędzają fabułę.

Mam bardzo ambiwalentne uczucia co do tej pozycji. Z jednej strony jest to powieść momentami erotyczna, w której zdecydowanie za dużo romansu i zbędnych opisów uczuć. Z drugiej, dostajemy emocjonującą fabułę, świetną kreację postaci i nadzieję, że kolejne tomy będą dużo lepsze. Decyzję pozostawiam wam – wiecie już, czego oczekiwać po „Walce Sylfa”.

Książka została przekazana od serwisu dlalejdis.pl za co serdecznie dziękuję. 
 Link do recenzji w serwisie: Erotyczne fantasy tylko dla kobiet

niedziela, 6 stycznia 2013

#145 Opactwo - recenzja

Tytuł: Opactwo
Autor: Chris Culver
Seria: Ash Rashid (#1)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Stron: 368

Moja ocena: 7/10









Debiutanckie utwory, szczególnie kryminały, często okazują się klapą, ale nierzadko są efektownym wejściem do gatunku nowego pisarza, którego postępy warto obserwować. Na szczęście, w tym wypadku mamy do czynienia z tą drugą wersją. Jeśli nadal boicie się sięgnąć, czytajcie dalej, bo „Opactwo”  ma w sobie wszystko, czego tylko można zapragnąć w powieści detektywistycznej.

Tym razem postępy w śledztwie obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby – bardzo niekonwencjonalnego, upartego i zdeterminowanego detektywa, Asha Rashida. Jest on muzułmaninem, ale poza codzienną modlitwą, niezbyt trzyma się ram religii. „Leczniczo” zażywa alkoholu i nie waha się być brutalnym, gdy poczuje zagrożenie.  A to uczucie trzyma się go przez większość książki – wszak tajemnicze morderstwa osób, z którymi rozmawiał, podejrzenia ze strony innych policjantów i znajomość prawdy, w którą nikt nie chce uwierzyć składają się na obraz człowieka paranoidalnie oglądającego się za ramię i pijącego, by zapomnieć.

A wszystko zaczęło się ze śmiercią siostrzenicy Rashida, która umarła po wypiciu podejrzanej substancji, przypominającej krew. Detektyw wszczął śledztwo, odkrywając zaskakującą przeszłość dziewczyny, tak odległą od wyobrażeń. Narkotyki, krew, klub dla wampirów, czyli ludzi pijących krew? Wszystko to było zbyt podejrzane dla naszego głównego bohatera, szczególnie gdy policja zbyt szybko zamyka dochodzenie. I tak wplątuje się on w porachunki narkotykowych bossów i mafiozów. Przez wrodzony upór zagrożenie zaczyna tyczyć się także jego, a tym bardziej jego rodziny.

Ash Rashid to detektyw, jakich rzadko spotyka się w literaturze. Nierzadko zrobi coś, za co sam wylądowałby za kratkami, zagrożony – atakuje. Nie czeka w ukryciu, a wychodzi złu naprzeciw. Jego bezkompromisowe podejście do życia szybko przysporzy mu sympatii czytelnika, który z całych sił trzyma za niego kciuki. W tej skomplikowanej intrydze, w której gdzie nie popatrzeć, ktoś pada trupem, przyda mu się każda odrobina szczęścia. Szczególnie, że na pomoc innych osób nie może liczyć – jeden z policjantów go nienawidzi, a inny jest wtyką głównej podejrzanej, „królowej wampirów”.

Fabuła „Opactwa” to kolejny przykład tego, że Chris Culver nie lubi iść na łatwiznę. Sam wątek z „wampirami” jest ciekawy, ale widać niewystarczająco dla amerykańskiego autora. Dodał do tego narkotyki, mafię, a nawet zagrożenie biologiczne. Z tym ostatnim niestety przesadził w zakończeniu, zupełnie lekceważąc jego skutki. Między stronami przeplatane są muzułmańskiego zwyczaje, chociaż nie przekładają się one na treść – gdyby główny bohater był katolikiem, buddystą czy wyznawcą jakiejkolwiek innej religii, opis książki brzmiałby tak samo, a szkoda.

Autor od pierwszych stron intryguje i zaciekawia czytelnika, ale momentami forma dziennika przeszkadza – Ash relacjonuje każdą małą czynność w ciągu dnia. Przez cały czas tempo akcji przyśpiesza, osiągając krytyczny poziom na dwadzieścia stron przed końcem. Na szczęście dochodzi do rozwiązania i na wyjaśnienia nie trzeba czekać do kolejnego tomu. A ten już się pisze - „The Outsider” ukaże się za granicą w 2013 roku.

„Opactwo” to przebojowy thriller, który trafił na listę bestsellerów „New York Timesa”. Po lekturze mogę stwierdzić, że bardzo słusznie. Intrygująca, złożona fabuła, tajemnicze „wampiry” i niekonwencyjny bohater składają się na powieść, którą czyta się błyskawicznie i z przyjemnością.

Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję. 
 Link do recenzji w serwisie: Po trupach do krwawego celu

piątek, 4 stycznia 2013

#144 Zagubiona przyszłość [audiobook] - recenzja

Tytuł: Zagubiona przyszłość
Autor: Krzysztof Boruń, Andrzej Trepka
Seria: Kosmiczna trylogia (#1)
Wydawnictwo: Agencja artystyczna MTJ
Rok wydania: 2011

Lektor: Jacek Kiss
Czas trwania: 1055 min (~17,5h)

Moja ocena: 9/10




Najsłynniejszym polskim pisarzem science-fiction jest bez wątpienia Stanisław Lem. Jego najlepsze lata kariery pisarskiej przypadały na drugą połowę XX wieku. I choć większość czytelników z tego okresu kojarzy tylko jedno nazwisko, starsi wyjadacze tego gatunku wymienią jeszcze dwóch autorów fantastyki, w których się zaczytywali: Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepkę. Geniusz Lema jest niezaprzeczalny i przysłonił on w zupełności tych pisarzy. Dzięki Agencji Artystycznej MTJ platformie Audeo możemy poznać ich trylogię kosmiczną, której pierwszym tomem jest „Zagubiona przyszłość”. A żeby nie było nudno spotkanie to nastąpi w formie dźwiękowej.

Akcja książki toczy się w przestrzeni kosmicznej. Na trasie Ziemia – Alfa Centauri porusza się Celestia – dom dla wielu pokoleń. Jej mieszkańcy zapomnieli już skąd wyruszyli i jak to się wszystko zaczęło, a co kilka lat zmieniana treść Biblii skutecznie zaciera ślady początków podróży. Społeczeństwem rządzi prezydent, Edgar Summerson. Dowiedziawszy się o zbliżającym się niezidentyfikowanym obiekcie, podejmuje decyzję o przebudowaniu miotaczy ochronnych, które automatycznie ostrzeliwują zagrażające powierzchni satelity meteoryty. Do zadania wybiera Bernarda Kruka – rządowego konstruktora, którego życie od tego momentu, jak się pewnie domyślacie, już nigdy nie będzie takie samo.

Para autorów przedstawia nam swoją wersję ewolucji ludzi w zamkniętej przestrzeni, pozostawionych samym sobie i samowystarczalnych. W jednych obszarach używają oni wysokiej technologii, w innych – bardzo prymitywnych narzędzi. Zaniknął tu alkohol, a żywność wytwarzana jest syntetycznie, chociaż do ciężkiej pracy nadal wykorzystuje się robotników, których warunki są wyjątkowo złe. Szczególnie jest to widoczne przy spotkaniu się dwóch, można rzec, kultur. Przez 400 lat podróży mieszkańcy zapomnieli o swoich początkach, pamiętając jedynie o celu – Alfa Centauri. Ziemia, czyli Towarzysz Słońca, to dla nich coś mitycznego, planeta tak naprawdę zamieszkana przez… diabły. To przekonanie skutecznie wpajają im kolejni prezydenci Celestii. 

Samo społeczeństwo jest podzielone na trzy kasty, które znacznie różnią się od siebie – „sprawiedliwców”, czyli wszystkich rządzących, „szarych” oraz Murzynów. Biorąc pod uwagę, że nad nimi stoi prezydent, układ ten może kojarzyć się ze strukturą społeczną Stanów Zjednoczonych. Bo „Zagubiona Przyszłość” to tak naprawdę fantastyka socjologiczna (social fiction), z podkreśleniem zła elit i skupieniem się na wyzwoleniu czarnych pracowników oraz polepszeniu życia białych. Sam wątek podróży kosmicznej i większość bohaterów stanowi tylko tło dla ukazania politycznych intryg oraz buntujących się przeciwko nim masom. Jedynie Bernard Kruk wyróżnia się na tym tle, ewoluując przez całą książkę i zmieniając zupełnie swoje podejście do życia na satelicie.

Poza ukazaniem socrealizmu pojęcie kosmosu Trepki i Borunia to wizja ze wszech miar imponująca. Nie skupiają się oni tylko na pokazaniu, że coś działa, ale także na sposobie działania. Bardzo przystępnie i dogłębnie, parę razy powtarzając, opisują zagadnienia z fizyki, ale także techniki oraz konstrukcji. Upływu czasu od pierwszego wydania, pod względem językowym, niemal nie czuć. Czasem tylko zwróci naszą uwagę jakiś przestarzały zwrot, czy wyrażenie. Poza tym, słucha się niesamowicie szybko i przyjemnie, a losy mieszkańców Celestii faktycznie nas obchodzą.

Zdobycie książki w formie papierowej graniczy z cudem, można ją znaleźć tylko na portalach aukcyjnych. Nie, żeby audiobook nie był wystarczający – wręcz przeciwnie, słuchało się go bardzo dobrze. Mimo to, seria jest warta miejsca na półce, obok dzieł Lema. Mam nadzieję, że któreś z wydawnictw podejmie się ponownej edycji, a do tego momentu zachęcam bardzo mocno do sięgnięcia po formę dźwiękową. 1055 minut audycji podzielone jest na dwie główne części, a wszystko to czytane przez Jacka Kissa. Głos lektora ma zawsze decydujące znaczenie w przypadku książki słuchanej i tutaj z początku miałam bardzo poważne obawy, gdyż wydawał mi się on zbyt „skrzekliwy”. Jednak już po pierwszym rozdziale przyzwyczaiłam się i Jacek Kiss ląduje obok Rocha Siemianowskiego na liście moich ulubionych lektorów. Nie zrażajcie się więc na starcie, bo im dalej tym będzie lepiej.

Kosmiczna trylogia Krzysztofa Borunia i Andrzeja Trepki to seria, którą przyćmiły utwory Lema. Warto po nią sięgnąć i podarować jej drugie życie - przypomnieć o niej dojrzalszym czytelnikom, ale i zachęcić tych z krótszym stażem. „Zagubiona przyszłość” w wersji audiobooka sprawdza się idealnie, to science-fiction, a ściślej social fiction, które wciągnie was na długie godziny.

Za audiobook serdecznie dziękuję portalowi Audeo

środa, 2 stycznia 2013

#143 Tron Półksiężyca - recenzja

Tytuł: Tron Półksiężyca
Autor: Saladin Ahmed
Seria: Królestwo Półksiężyca (#1)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Stron: 360

Moja ocena: 6/10









Opowieści o Sindbadzie Żeglarzu, Alladynie i Ali Babie od zawsze oczarowywały nas swoją egzotyką. Co, gdyby połączyć dżiny, kalifów, derwiszów z magią, „alkemią” i ghulami w książce fantasy? Taką próbę podjął Saladin Ahmed w swojej debiutanckiej powieści, „Tron półksiężyca”, rozpoczynającej serię „Księstwa półksiężyca”. Czy wydawnictwo nie postąpiło zbyt pochopnie, wydając pierwszy tom kolejnej serii, która stanowi tak naprawdę wielką niewiadomą?

Doktor Adulla Machslud para się nie leczeniem żyjących, a… ich zabijaniem. Specjalizuje się w eksterminacji różnego typu ghuli, czyli stworów powołanych do życia z różnych elementów natury. Ta profesja, którą zajmował się już od dziesięcioleci, zaczyna go męczyć. Coraz chętniej rozważa myśli o przejściu na emeryturę, gdy przeszkadza mu w nich donos o zabójstwie rodziny pewnego chłopca. Wraz ze swoim asystentem derwiszem Rasidem, parą przyjaciół – alkemiczką i magiem, a także opętaną żądzą zemsty na potworach, Zamią, dzikuską potrafiącą przemieniać się w lwicę, powoli odkrywa, że ten, kto stworzył ghule, ma plan o wiele bardziej złowieszczy i morderczy.

Saladin Ahmed jest mistrzem  w snuciu opowieści, a najlepiej wychodzi mu kreacja postaci. Jego bohaterowie wręcz powstają do życia i żaden z nich nie jest albo dobry, albo zły. Autor specjalnie stawia ich w sytuacjach, w których muszą przeciwstawić się swoim życiowym ideałom – skłamać lub przymknąć oko na czyny innych. Do tego celu używa Księcia Sokołów – niemal Robin Hooda, złodzieja i wywrotowca, który wymierza sprawiedliwość na swój własny sposób, zazwyczaj równie brutalny jak krzywda popełniana przez tych, których karze. Każdy z naszych bohaterów w trakcie powieści przeżywa przemianę, mniej czy bardziej znaczącą. Największą przechodzi derwisz, święty mąż, który oddany całkowitej prawdzie i czystości, przywiązany do swojego miecza, na końcu jest zmuszony przemyśleć i dostosować swoje postępowanie do realiów otaczającego go świata.

Na nieco ponad 300 stronach pisarzowi udało się scharakteryzować bohaterów tak dobrze, że błyskawicznie możemy się do nich przywiązać, a to, co ich spotyka, wywołuje  w nas rzeczywiste emocje. Niestety, stało się to kosztem czegoś – kreacji świata przedstawionego i fabuły. Ta ostatnia opiera się na prostym schemacie walki dobra ze złem. Raz na jakiś czas dostajemy rozdział z perspektywy „zła”, co pozwala nam jeszcze bardziej kibicować wygranej bohaterów. To, w jaki sposób i czy w ogóle do niej dojdzie, opisane zostało ciekawie i nieprzewidywalnie.
Miasto Damshawaat, w którym dzieje się akcja, autor przedstawia dość pobieżnie. Chociaż zwiedzamy jego niektóre dzielnice, ciągle zostają ciemne obszary, o których nawet nie wspomina. Także to, co jest poza miastem, mianowicie Królestwa Półksiężyca, stanowią zagadkę. Z pewnością więcej dowiemy się o nich w dwóch kolejnych częściach serii, jeśli w ogóle zostaną wydane w Polsce. Niestety, na pewno jeszcze trochę na nie poczekamy, bo nie zostały one jeszcze opublikowane za granicą.

„Tron półksiężyca” to idealna powieść dla spragnionych fantasy – dostaną oni żywe, niejednoznaczne postacie, ciekawą fabułę i tę odrobinę magii, a także alkemii i ghuli. Seria posiada potencjał na ożywienie klasyki gatunku, a jednocześnie zabranie nas w podróż do krainy Baśni Tysiąca i Jednej Nocy.

Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję. 
 Link do recenzji w serwisie: Baśnie tysiąca i jednego ghula