sobota, 30 lipca 2011

#29 Córka Krwawych - recenzja

Tytuł: Córka Krwawych
Autor: Anne Bishop
Seria: Trylogia Czarnych Kamieni
Tom: 1
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 2008









Pierwszy tom Trylogii Czarnych Kamieni amerykańskiej autorki Anne Bishop został wydany w Polsce przez wydawnictwo Initium w 2008 roku. Do tej pory trylogię opublikowano w całości, a co jakiś czas na rynku pojawiają książki z uniwersum stworzonego przez pisarkę. W końcu i ja postanowiłam przekonać się, dlaczego zainteresowanie jej książkami jest tak duże. Doszłam do wielu konkluzji, a najważniejsza z nich brzmi: wy, którzy jeszcze nie czytaliście żadnej książki ze świata Czarnych Kamieni – czym prędzej sięgnijcie po „Córkę Krwawych” i poznajcie ten wyjątkowy świat. 

Trzy krainy, trzynaście odcieni. W Mrocznym Królestwie to kobiety rządzą i panują, a magiczną moc każdej istoty wyznaczają Kamienie w kolorach od białego do czarnego, najpotężniejszego. Niewielu mężczyznom udaje się wyłamać spod brutalnego reżimu. Społeczeństwo Krwawych jest wysoce uhierarchizowane i między jego członkami występują ostre spięcia. Kamienie sprawiają, że ich posiadacze są wszechmocni, dają im przyjemność i władzę. Jednocześnie ich posiadanie przynosi fizyczne i emocjonalne problemy, które obserwujemy niemal u każdego z bohaterów. 

Głównym z nich jest Daemon – Książę Wojowników obdarzony Czarnym Kamieniem. Niewolnik „dla przyjemności”, wykorzystywany przez kobiety, przytłoczony przez panujące Czarownice, stara się walczyć i buntować, lecz jego dusza już zamarzła i ciągły, zimny gniew sprawia, że nikt w jego otoczeniu nie jest bezpieczny. Daemon, jak na czarny charakter przystało, od razu wzbudza sympatię i zainteresowanie czytelnika. Jego wybuchowy charakter, ale i czułość i opiekuńczość w stosunku do wybranych osób sprawiają, że jest on postacią wielowymiarową, której postępowanie na pewno nas zaskoczy. Po tysiącach lat życia znalazł w nim cel – małą dziewczynkę, z przepowiedni sprzed lat, której moc zdolna jest pokonać i zakończyć panowanie okrutnych kobiet, jeśli tylko dobrze się ją ukształtuje. Jeanelle, bo tak jej na imię, nie pojawia się w tej historii zbyt często. Odwiedza głównych bohaterów, wzbudzając w nich różne, skrajne emocje, a każde zdarzenie z nią związane jest fascynujące i ważne dla fabuły. W pewnym momencie pojawia się pytanie, czy mężczyźni, którym z jednej strony zależy na wolności, a z drugiej naprawdę chcą zaopiekować się dziewczynką, zdąża zrobić to nim zostanie odszukana i złamana przez bezwzględne kobiety i ich równie niebezpiecznych podwładnych.

Mroczne Królestwo to fascynujący świat. Najbliżej Ciemności leży Piekło, w którym rządzi nie kto inny jak Saetan SaDiablo, Najwyższy Lord. Bezpośrednio pod powierzchnią, obszarem, po którym najczęściej poruszamy się z bohaterami, zwanym Terreille, leży kraina Cieni, Kaeleer. Z nazw podrozdziałów od razu wiemy, gdzie aktualnie toczy się akcja. Jak widać, autorka stworzyła świat o konstrukcji warstwowej i wydaje się, że cała książka powstała na tą samą modłę. Powoli odkrywamy cząstki świata, zdejmujemy wierzchnie warstwy każdego z bohaterów, przedostając się w głąb ich dusz, poznając ich zakamarki i tajemnice. Często pierwsze wrażenie okaże się mylne i charakter wydający się być jednym z tych złych, okazuje się być po stronie Jeanelle i jej obrońców. 

Cały świat wykreowany przez Anne Bishop jest jedyny w swoim rodzaju. Z jednej strony ma typowo fantastyczny nastrój – bryczki, magia, kojarzy się bardziej ze średniowieczem. Z drugiej – za pomocą Kamieni można nagrywać głos, a w bogatszych posiadłościach pojawiają się nowoczesne łazienki. Nie sposób z niczym go porównać. Z początku może to wywołać zdezorientowanie, które pogłębia brak mapki, pozwalającej wizualizować sobie podróże bohaterów. Zarówno konstrukcja świata, jak i inne zagwozdki zostają w końcu wyjaśnione i czytelnik może w pełni skupić się na fabule.

Muszę przyznać, że Anne Bishop stworzyła historię, która potrafi ciekawić i intrygować, mimo swojej złożoności.  Z pewnością pozostałe tajemnice zostaną głębiej opisane w kolejnych częściach trylogii, a także w innych książkach z serii, których w Polsce wydano już łącznie osiem. Opowieść czyta się szybko, jednak z początku lekturę utrudniają powtórzenia, których jest naprawdę sporo. W jednym, trzy-wersowym  akapicie słowo „Krwawi” potrafiło być powtórzone 3-4 razy. Jestem przekonana, że była możliwość lepszego doboru słów, nawet jeśli faktycznie jest tak w oryginale. Takie zabiegi (umyślne czy nie) przeszkadzają w czytaniu. Dopiero za połową książki przestałam zauważać błędy – albo się przyzwyczaiłam, albo po prostu zniknęły

Miłym akcentem jest inna niż zazwyczaj czcionka, którą pisana jest cała treść książki. Nie jest ona bynajmniej męcząca dla oczu, a dodaje klimatu. Napis na tylnej okładce głosi, że jest to powieść dla dorosłych. Faktycznie, sceny pojawiające się w książce często są bardzo brutalne albo erotyczne, lub oba na raz.

„Córki Krwawych” nie polecam młodszym czytelnikom, ale starszym – jak najbardziej. Lektura to przyjemność, cały świat jest naprawdę fascynujący, a historia opowiedziana przez autorkę zajmująca i intrygująca. Poza paroma małymi niedociągnięciami stylistycznymi, nie zauważyłam w niej słabszych stron. Nie mogę się doczekać lektury następnych tomów. Jeśli pisarka utrzyma swój wysoki poziom, będzie to bardzo miłe czytelnicze doświadczenie, które naprawdę polecam.

Recenzja ukazała się również w serwisie StrefaRPG.pl

środa, 27 lipca 2011

#28 Kwantowy złodziej - recenzja

Tytuł: Kwantowy złodziej
Autor: Hannu Rajaniemi
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2010
Stron: 336












„Kwantowy złodziej” to debiutancka powieść fińskiego pisarza, Hannu Rajaniemi. Utrzymana w nurcie cyberpunk doczekała się na świecie opinii bestsellera. Czy w Polsce również odniesie sukces? Z pewnością nie jest to łatwa lektura i przez początek będzie trudno przebrnąć nawet zaprawionym czytelnikom. Im jednak dalej w fabule, tym wizja pisarza bardziej fascynuje i intryguje.  Czy więc warto sięgnąć po tę pozycję?

Jean le Flambeur to złodziej wszechczasów. Pewnego razu popełnił błąd, przez który zamknięto go w więzieniu Dylemat. Pomocną dłoń wyciąga do niego nieznana kobieta, skłonna uwolnić go z niewoli pod jednym warunkiem – będzie musiał ponowić tamten ostatni skok. Tym razem skutecznie. Le Flambeur nie zna nawet swojego przewinienia, choć o jego przeszłości krążą legendy. W celu odzyskania tożsamości udaje się na Marsa, do ruchomego miasta, Kazamatów. 

Społeczność zamieszkująca planetę jako walutą posługuje się czasem – minutami pozostałymi do końca życia i przejścia w tzw. „wyciszenie”. W egzopamięci miasta gromadzone są myśli, wydarzenia oraz dane wszystkich obywateli Kazamatów – nikt tak naprawdę do końca nie umiera. Opętani są żądzą prywatności – zainstalowane w mózgu gevuloty pomagają im ustalić wymianę informacji przy spotkaniu drugiej osoby. Nad porządkiem czuwają cadykowie – wyposażeni w zaawansowaną technologię detektywi. Na jednego z nich kształci się Isidore Beautrelet – pod czujnym okiem Dżentelmena przeprowadza śledztwo w sprawie skradzenia tożsamości cukiernika. Proste dochodzenie naprowadza go jednak na ślad większej intrygi, której rozwiązanie nie będzie łatwe ani przyjemne.

Z początku książkę czyta się naprawdę ciężko. Na każdej stronie znajdziemy natłok neologizmów i naukowych zwrotów, których znaczenia autor nie tłumaczy ani w tekście, ani choćby w przypisach. Po pewnym czasie przestałam zwracać na nie uwagę, gdyż większości można się domyślić. Pominąwszy trudne słownictwo znajdziemy naprawdę rozbudowaną i fascynującą historię. Składa się ona niejako z paru warstw, zazębionych ze sobą. Główne wątki dotyczą postaci złodzieja i detektywa, ale fabuła jest daleko bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Autor prosty pomysł przekształcił w metaforę przedstawiającą społeczeństwo, któremu najbardziej zależy na prywatności i odosobnieniu. Tak naprawdę ludzie żyją w strachu przed sobą nawzajem, bojąc się stracić to, co najważniejsze – życie. Koncepcja czasu jako waluty to jeden z najlepszych pomysłów Rajaniemiego, choć nie wszystkie idee rozwinął wystarczająco, aby zaspokoić ciekawość czytelnika.

Wykreowany przez autora świat to prawdziwy cyberpunk, którego klimat przebija przez karty powieści. Zaawansowana technologia, nękający miasto złodzieje tożsamości, potwory nadciągające z pustyni – wszystko to stanowi idealne tło dla rozgrywających się wydarzeń. Akcja książki mknie do przodu w zadziwiającym tempie. Pobudki złodzieja do końca są dla nas tajemnicą, aczkolwiek obserwowanie jego pomysłów jest fascynujące. Inteligencja detektywa będącego na tropie le Flambeura również zadziwia. Choć postacie nie są tak wyraziste i zrozumiałe jakby się chciało, to w pewnym momencie zaczynamy kibicować jednemu z nich, a zakończenie z pewnością nas zaskoczy.

Wydawnictwo MAG niewątpliwie zaryzykowało wydając tak ciężką pozycję science fiction na polskim rynku. Mimo wszystko, myślę, że uczyniło słusznie i osobiście nie żałuję czasu spędzonego nad lekturą. Rajaniemi stworzył fantastyczny świat z rozmachem godnym Williama Gibsona. Pierwsza część trylogii spełniła swoje zadanie i skutecznie wprowadziła nas w atmosferę – pozostaje czekać na kolejne tomy. Szczerze polecam fanom cyberpunka – zanim się obejrzycie „Kwantowy złodziej” skradnie wam parę godzin z życia.

Recenzja ukazała się również w Zaginionej Bibliotece

sobota, 23 lipca 2011

#27 Darkar. Poświęcenie - recenzja

Wydawnictwo: Poligraf
Rok wydania: 2010
Stron: 224












Czuliście kiedyś, że waszym życiem kieruje Przeznaczenie? W debiutanckiej powieści Dariusza Dolińskiego „Darkar. Poświęcenie” to właśnie ono jest głównym bohaterem i motorem napędowym akcji. Pierwsza część trylogii to opowieść o pogodzeniu z własnym, nieuniknionym losem , która z pewnością spodoba się wielu fanom fantastyki. Jesteście ciekawi czym podbije Wasze serca?

O niziołku Sinoe opowiada przepowiednia, że kiedyś za jego sprawą upadnie Czarny Pan, władca Marchii. Z tego też powodu nie ma on łatwego życia – słudzy Imperatora chcą go pojmać, natomiast Wielki Mistrz Gildii Kupieckiej widzi w nim szansę na własne panowanie na tronie. Na ratunek przybywa mu Darkar, w którym Sinoe upatruje kolejnego wybrańca, mściciela, mającego własnoręcznie obalić Imperatora. Podczas wędrówki ku swemu Przeznaczeniu napotykają wiele trudności, lecz los nie pozwala im zawieść. Po drodze spotykają wyjątkowe postacie, jedne nastawione przyjaźnie, inne wrogie, ale stale posuwają się do przodu, do celu.

„Darkar. Poświęcenie” to powieść-hybryda. Rozgrywająca się walka dobra ze złem nadaje jej wzniosły nastrój, który balansują pojawiające się na kartach książki rasy – spotkamy tam ludzi, niziołki, elfy, gnomy, orki, a nawet gryfy. Napotkani w dalszej części książki kompani to dhampirka i pół-wampir pół-wilkołak. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, autor potrafił nadać im wyraźną osobowość i szybko zdobywają  oni sympatię czytelnika. Podobnie sprawa ma się z parą głównych bohaterów. W miarę upływu akcji powstaje między nimi więź braterstwa, przez co przepowiednia Hironiusza wydaje się być jeszcze straszniejsza…
Już od prologu napotykamy nawiązania do religii, Biblii. Równie często autor wykorzystuje motywy współczesne, takie jak historia Van Helsinga (w książce przemianowanego na Vin Healsing), czy wyprawa Drużyny Pierścienia. Nie ma ich jednak wiele i nie są one kalką, a próbą odwzorowania ich na własny użytek. Na uznanie zasługują opisy autora. Ich barwność i plastyczność sprawia, że mamy wrażenie bycia w centrum wydarzeń. Sam świat, w którym toczy się akcja, jak zapewnia autor, zostanie jeszcze rozbudowany i w kolejnych częściach poznamy dalsze tereny Marchii, a także to, co jest poza nią. 

Największym minusem książki jest jej korekta. Literówki, powtórzenia i inne błędy męczyły oczy i nieco zniechęcały do czytania. Potwornie wielki opis z tyłu książki przypomina recenzję i przekazuje zbyt wiele informacji, żeby zaciekawić. Brakowało mi również informacji o autorze. Mimo to książkę czyta się szybko. Potrafi wciągnąć czytelnika niczym bagna, przez które maszerują bohaterowie, i wypuścić dopiero, gdy przewrócimy ostatnią stronę.  Choć mnogość ras potrafi przytłoczyć, tajemnica przepowiedni, poczynania Imperatora i kolejne losy bohaterów intrygują i nie pozwalają się oderwać.

„Darkar. Poświęcenie” to jedynie wstęp do trylogii. Poznajemy w niej głównych bohaterów i świat, w którym się znajdują. Wiele wyjaśnia się już na początku, jednak to zakończenie książki przynosi zrozumienie i zainteresowanie, czym jeszcze autor nas zaskoczy. Jestem pewna, że kolejne części będą jeszcze lepsze, a przygody Darkara i jego kompanów fascynujące i pełne zwrotów akcji. Jedyne co nam pozostaje to czekać na kolejny tom, który ma się ukazać w przyszłym roku. Cała trylogia ma szansę opowiedzieć naprawdę niebanalną historię, warto więc już teraz sięgnąć po część pierwszą.

Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl za co serdecznie dziękuję

wtorek, 19 lipca 2011

#26 Stosiki po raz drugi

Tym razem mam dla Was dwie ankiety. Jedna - co by tu czytać jako następne (po Darkar: Poświęcenie dla serwisu nakanapie.pl, Dziewczynie Płaszczce dla kobieta20.pl i Córce Krwawych dla... mnie). Druga - czy podoba Wam się wystrój bloga.

A teraz przejdźmy do rzeczy, na którą wszyscy czekali - stosiku :) Powiedziałabym, że jest skromny, ale myślę, że byłaby to hipokryzja z mojej strony - do siebie samej przede wszystkim. Do stosów, powiedzmy, Fenrira, się nie umywa, ale mnie jego wielkość i tak przeraża i boję się, że naprawdę kupę czasu zajmie mi przeczytanie tych wszystkich książek. Ale do rzeczy:

Stosik 1:
1. Orson Scott Card "Ksenocyd"
2. Orson Scott Card "Tropiciel"

Czyli kompletowania twórczości Carda ciąg dalszy. Obie dorwane w okazjonalnych cenach - pierwsza w księgarni Prószyńskiego, druga od Fenrira. Na "Tropiciela" możecie głosować w ankiecie :)
A obok mój kubeczek zakupiony w Selkarze - fajny, prawda?


Stosik 2:
1. Wiera Szkolnikowa "Namiestniczka. Księga II"
2. Wiera Szkolnikowa "Namiestniczka. Księga I"

Kontynuację wygrałam w konkursie, więc musiałam skorzystać z okazji u Prószyńskiego, żeby o połowę taniej nabyć pierwszą. Skusiły mnie te wszystkie Wasze recenzje... Na Księgę I możecie głosować w ankiecie.


Stosik 3:
1. Dariusz Doliński "Darkar: Poświęcenie"
2. Anne Holt "Błogosławieni, którzy pragną..." (recenzja)
3. Katarzyna Rygiel "Śmiertelne zlecenie" (recenzja)

Stosik recenzyjny. Recenzja "Darkara" powinna pojawić się w najbliższym czasie, bo okazuje się, że do czwartku muszę ją przeczytać, a jeszcze nie zaczęłam :) I tak gorsze będzie wymyślenie pytań do autora...

Stosik 4:
1. Michael Marcus Thurner "Podróż Turila"
2. Dan Simmons "Wydrążony człowiek. Muza ognia"

Już od dłuższego czasu kusiły mnie te książki, a zniżka u Prószyńskiego zrobiła swoje... Na Simmonsa możecie głosować w ankiecie :)


Stosik 5:
1. Ursula LeGuin "Czarnoksiężnik z Archipelagu"
2. Gemma Malley "Deklaracja"
3. Piotr Patykiewicz "Rajskie zorze"
4. Marcin Wełnicki "Śmiertelny Bóg"

W końcu chciałabym przeczytać tak wychwalaną przez wszystkich, niemal klasykę, serię Ursuli LeGuin, "Ziemiomorze". Mam już pierwszy tom, na który możecie głosować w ankiecie :) "Rajskie zorze" i "Śmiertelne Bóg" to wygrane w konkursach. A "Deklaracja" to chwila słabości :P Na wszystkie pozycje, prócz "Rajskich zórz", które zostawiam sobie na później, możecie głosować w ankiecie.

Na koniec, zdjęcie grupowe:
(właśnie się zorientowałam, że "Marchia Cienia" Tada Williamsa mi się zapodziała :))



Mam nadzieję, że stosik się Wam podoba, bo mi osobiście, jak na niego patrzę, z jednej strony chce się skakać z radości, a z drugiej smutno mi, że mam tak mało czasu na czytanie.

Jeszcze jakoś niedługo pojawi się recenzja "Kwantowego złodzieja". No i zapowiadany konkurs :)

#25 One Lovely Blog Award

Nominację do nagrody otrzymałam od sardegna, zakochanawilczyca i toska82 - za co dziękuję. Nie do końca wiem, na czym polega owa "nagroda", ale czy to ważne :P

Zasady gry:
- Na swoim blogu stwórz notkę o nominacji, podając przy tym link do osoby, która Cię nominowała.
- Napisz o sobie siedem rzeczy, których odwiedzający bloga jeszcze nie wiedzieli.
- Nominuj szesnaście innych osób (nie można jednak nominować osoby, która Ciebie nominowała),
- Zostaw na ich blogach komentarz, dzięki któremu dowiedzą się o nagrodzie i nominacji.


Czego o mnie nie wiecie? Cóż:
1. Mam trzy koty i psa - sznaucera olbrzyma. Jeśli chcecie zdjęcia to mogę zamieścić w niedługim czasie :)

2. Jestem serialową maniaczką. Śledzę na bieżąco ponad 10 tytułów (w tym Fringe, Dr. House, Grey's Anatomy, Supernatural, Vampire Diaries, Chuck, Gossip Girl, The Big Bang Theory...). Z racji wakacyjnej  przerwy zaczęłam sobie Bones i How I Met Your Mother i już prawie je kończę :P

3. Studiuję informatykę na Politechnice Wrocławskiej - w październiku zaczynam trzeci rok. Ten semestr skończyłam z fenomenalną, jak na mnie, średnią 4.72. W moim przypadku im dłużej studiuję tym lepiej mi idzie :P

4. Zaczęłam uczyć się francuskiego - sama, w domu, na własną rękę. Mam już parę kursów wynalezionych w sieci, program na komputer, podręcznik. Idzie ciężko, ale do przodu.

5. Często nie potrafię się powstrzymać przed skorzystaniem z jakiejś okazji - czy to promocji w księgarni czy sklepie internetowym. Staram się z tym walczyć, ale cóż, czasem jest to silniejsze ode mnie i tyle :P

6. Ostatnimi czasy zagrywam się w grach na PlayStation3 oraz w... League of Legends. Koledzy mnie zachęcili i jakoś tak mi się spodobało. Od zawsze uwielbiałam grać w gry - od rpg przez strategie do fps.

7. Uwielbiam zespół 30 Seconds to Mars. Byłam już na ich trzech koncertach i nadal nie jest mi mało - chyba nigdy nie będzie. Zapewne kojarzycie frontmana zespołu - Jareda Leto z filmu Requiem dla snu (mojego ulubionego swoją drogą).


Do nagrody nominuję:
Alannada
Amantedeilibri
Bujaczek
Cassin
de_merteuil
Kasandra_85
Lena173
Molioo
Niedopisanie
Radiosiewka
Scathach 
Seremity
UpiornyGroszek
Varia
Viv
Zuziuchna


Pewnie większość z Was już została zaproszona do tej zabawy, ale trudno. Ci co jeszcze tego nie robili i nie mają ochoty - nie ma przymusu :)

Przy okazji informuję, że niedługo stosik i dawno obiecany konkurs.

piątek, 15 lipca 2011

#24 Harry Potter i Insygnia Śmierci: część II - recenzja


Dla każdego Potteromaniaka naszedł kres pewnej ery. Ostatnia część ostatniego filmu na podstawie ostatniej książki. It all ends – głosi napis na plakatach promujących obraz – to już koniec. Dla niektórych w końcu, inni mieli nadzieję, że ten moment nigdy nie nadejdzie. „Harry Potter i Insygnia Śmierci; część II” w reżyserii Davida Yatesa w imponujący sposób kończy serię zapoczątkowaną w 1997 roku przez J.K. Rowling. 

Harry Potter był ze mną niemalże od początku, kiedy pierwsza powieść została wydana w Polsce przez Media Rodzina. Dorastałam z nim i w jego świecie, czytając każdą książkę po 6-7 razy, bawiąc się w Hogwart, zgłębiając fan fiction, gdy powieści przestawały wystarczać. Za ekranizacją nigdy nie przepadałam, wydawała mi się dziecinna. Musicie się ze mną jednak zgodzić, że od pewnego czasu filmy te były mroczniejsze, doroślejsze, po prostu lepsze. Pierwsza część „Insygniów…” zachwyciła mnie swoim rozmachem, świetną animacją i wiernością książce. Nie miałam żadnych obaw, w jaki sposób reżyser zakończy dzieło Rowling. Nie zawiodłam się.

Najmocniejszym punktem filmu jest muzyka. Przeraźliwie smutna i melancholijna, wchodząca w odpowiednich momentach i cichnąca w swoim czasie. To głównie jej zasługa, że obraz wywołuje tak silne emocje. Wiele osób nie powstrzymywało swoich łez, choć równie często było nam do śmiechu. Niestety, wybrałam się na premierę z dubbingiem, czego zawsze unikałam. Mimo wszystko nie był on aż tak beznadziejny jak sądziłam. Niektóre teksty na pewno lepiej brzmią po angielsku, polskie tłumaczenia były po prostu zabawne. Niedopasowane głosy do postaci to stała wada naszego dubbingu, jednak stoi on na całkiem przyzwoitym poziomie. 

Jeśli Daniel Radcliffe kiedyś był sztywny, dawno mu to przeszło. Młodzi aktorzy, ale także ci starsi, nie zawodzą. Wcielają się w role w zadziwiającym stylu. Jak wie każdy, kto czytał książkę, w jej drugiej połowie główną postacią jest Severus Snape. Alan Rickman to urodzony Mistrz Eliksirów i świetnie poradził sobie w tak trudnej roli, pierwszy raz grając tak dużo. Wielu innych bohaterów schodzi na drugi plan, ale powiedzmy sobie szczerze – to Harry Potter i Voldemort napędzają akcję, a ich odtwórcy doskonale wywiązali się z postawionych im zadań.  

Co do wierności książce – nie mogę nic zarzucić. „Latanie” Śmierciożerców wprowadzono w filmach z serii dawno temu i reżyser mocno się tego trzyma. Parę dodatkowych scen z tym właśnie „lataniem” w roli głównej nie zaszkodziło, a tylko dodało filmowi szybkości. Efekty specjalne stoją tu na bardzo wysokim poziomie. Podróż z zawrotną prędkością, niczym na rollercoasterze, podziemiami Gringotta jest elektryzująca, a walki w Hogwarcie poprowadzone są z rozmachem i zostawiają po sobie zgliszcza. Sceny akcji równoważą wolniejsze, bardziej przegadane momenty, jednak niczego nie wydaje się być za wiele. Jedynym, co może niektórych odrzucić (uwaga, tu może być mały spoiler), jest epilog, którego nie uniknięto w filmie. Sztucznie i nie do końca wiarygodnie postarzeni aktorzy, przesłodzone dzieci… Ale to przecież już koniec, już więcej nie będzie Harry’ego Pottera. Dlatego samo zakończenie to kolejna sposobność do płaczu.

Dla każdego Potteromaniaka nadszedł kres pewnej ery. 

Nie bójmy się łez. Skończmy naszą przygodą ze światem magii w wielkim stylu.

Żegnaj, Harry Potterze.

Recenzja ukazała się również w serwisie StrefaRPG.pl

niedziela, 10 lipca 2011

#23 Rozgwiazda - recenzja

Tytuł: Rozgwiazda
Autor: Peter Watts
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2011












Peter Watts to znany w Polsce autor kultowego „Ślepowidzenia”. Jak sam pisze we wstępie do swojej debiutanckiej powieści, „Rozgwiazdy” – to właśnie w naszym kraju po raz pierwszy doceniono jego twórczość i dzięki Polakom osiągnął sukces również w innych zakątkach świata. Muszę przyznać, że „Ślepowidzenia” jeszcze nie miałam przyjemności przeczytać. Może jednak lepiej odkrywać pisarza chronologicznie? Jeśli poziom jego pisania jeszcze się poprawi, „Ślepowidzenie” zapowiada się znakomicie. „Rozgwiazda” to klimatyczna uczta dla fanów science fiction.

3000 metrów pod powierzchnią wody, na ryfcie Juan de Fuca znajduje się statek Beebe. Na takiej głębokości panuje nieprzenikniona ciemność i ogromne ciśnienie. Czerń rozjaśniają jedynie światła statku i migające ślepia przepływających w pobliżu, zmutowanych przez niekorzystne warunki, ryb. Uczucie odosobnienia i oddalenia sprawia, że człowiek po pewnym czasie staje się obojętny, a pobyt na dnie oceanu zaczyna go zmieniać. W tak specyficznych warunkach przetrwają jedynie najlepiej przystosowani, odrzutki rasy ludzkiej, którzy w tak pokręconym miejscu odnajdą swój dom. 

Załoga Beebe zmienia się jak w kalejdoskopie.  Jej członkowie zostali poddani skomplikowanej operacji, skutkiem której mogą pobierać tlen z wody bezpośrednio do płuc. Poruszają się w specjalnym kostiumie, tzw. „skórze”, która chroni przed skrajnymi temperaturami i ciśnieniem, a na oczach mają tzw. nakładki, wspomagające widzenie w ciemności. Przyzwyczajenie sprawia, że rzadko kiedy zdejmują owy sprzęt, nawet we wnętrzu łodzi. Wolą spędzać czas poza nią, unikając innych członków załogi, zajmując się rutynowymi pracami. Natłok tak trudnych osobowości na małym obszarze gwarantuje spięcia oraz interesujące potyczki słowne i nie tylko.

Pewnie zastanawiacie się, jak wygląda świat na powierzchni? Watts nie rozpieszcza nas szczegółami, a nawet wręcz przeciwnie. Władzę nad światem mają wielkie korporacje, których działania są nieprzeniknione dla zwykłego człowieka. Wiemy, że ludzkość boryka się z wieloma problemami – uchodźcami, groźbą kryzysu gospodarczego, zainfekowaniem sieci komputerowej zaawansowanymi technicznie robakami. Sztuczna inteligencja wyewoluowała do postaci tzw. żeli, które „myślą” za pomocą neuronów. Brzmi niepokojąco, ale bardzo odlegle.  Zgodnie jednak z oficjalną stroną autora akcja książki toczy się już w 2050 roku. 

Utwór Wattsa nie jest typowym sci-fi. Postęp technologiczny jest jedynie zarysowany, a akcja książki nie dzieje się w kosmosie ani w bardziej odległej przyszłości. Autor serwuje nam portrety psychologiczne nie tylko mieszkańców Beebe, ale również ludzi odpowiedzialnych za ich tam umieszczenie. Tak naprawdę do końca nie wiemy, jak brzmi zadanie, które mają wykonać. Otchłań oceanu jest nieznana, zaskakująca, niczym obca planeta. 

Powieść będzie trudną lekturą dla ludzi nieoczytanych z science fiction. Jeśli jednak się nie poddacie, głębia was wciągnie i nie wypuści do ostatniej strony. „Rozgwiazda” jest niesamowicie klimatyczna. Postępowania bohaterów są fascynujące, a cała otoczka, cel i miejsce ich pracy spowite tajemnicą. Tworząc nastrój, autor jednocześnie prowadzi akcję. Z początku powoli, potem jednak fabuła mknie do przodu, ani na chwilę nie pozwalając się oderwać. Duża ilość psychologii postaci i mało opisów świata mogą być jednakże przeszkodą w zrozumieniu idei utworu. Dobrym wyjściem może być nie zwracanie na to uwagi – odprężcie się i wczujcie w ten wspaniały klimat.

„Rozgwiazda” stanowi pierwszy tom cyklu „Rifters” (Ryfterzy). Kolejne części są udostępnione legalnie w Internecie w wersji anglojęzycznej, więc jeśli nie możecie doczekać się kontynuacji i nie boicie trudnego słownictwa, zachęcam. Innym zostaje czekać na polskie wydania „Maelstroma” i „Behemotha”. Miejmy nadzieję, że nastąpi to już niedługo. Tymczasem, nie bójcie się wyruszyć w podróż na dno oceanu, nigdy nie wiadomo,  co na was tam czeka…

środa, 6 lipca 2011

#22 Błogosławieni, którzy pragną... - recenzja

Autor: Anne Holt
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011












Któż nie słyszał o szwedzkich autorach – Stiegu Larssonie, Camilli Lackberg, Lizie Marklund czy też Henningu Mankellu? Teraz na kryminalną scenę za pośrednictwem wydawnictwa Prószyński i S-ka wkracza kolejna mieszkanka półwyspu skandynawskiego – Anne Holt. Jak głosi napis na okładce książki „Błogosławieni, którzy pragną…” jest to „norweska mistrzyni kryminału”. Czy dorównuje ona talentem Szwedom?

Gorąca wiosna zapowiada upalne lato. Wraz ze wzrostem temperatury w Oslo gwałtownie rośnie wskaźnik popełnianych przestępstw. Sierżant Hanne Wilhelmsen przez braki kadrowe na komendzie zmuszona jest prowadzić parę spraw na raz. Śledztwo dotyczące sobotnich krwawych łaźni – miejsc obficie pokrytych krwią, ale bez śladu ofiar - stanęło w miejscu. Policjantka nie potrafi odkryć znaczenia tajemniczych liczb napisanych krwistym atramentem na ścianach. A kolejna sobota zbliża się nieubłaganie… Na domiar złego, musi przeprowadzić dochodzenie w sprawie wyjątkowo brutalnego gwałtu na studentce, Kristine Haverstad. Życie młodej dziewczyny i jej rodziny zostało przewrócone do góry nogami. Wobec tego typu zbrodni zazwyczaj policjanci są bezradni. Co jednak jeśli ktoś będzie chciał wziąć sprawiedliwość w swoje dłonie? 

W odróżnieniu od swojskiej Fjallbacki z serii Camilli Lackberg, Oslo to duże miasto, w którym opisane zbrodnie faktycznie mogły się zdarzyć, nawet w nadmiernych ilościach. Ani przez moment nie wątpimy w prawdopodobieństwo wydarzeń, a postępowanie bohaterów ma logiczne podstawy. Są oni realni do bólu, szczególnie zgwałcona dziewczyna i jej ojciec. Ich cierpienie wydaje się być autentyczne i przesiąkać przez karty książki, przez co kibicujemy błyskotliwej sierżant, aby jak najszybciej odnalazła sprawcę gwałtu. Sama Hanne Wilhelmsen nie jest zbyt wyrazistą i charyzmatyczną postacią, pod wieloma względami ustępuje bohaterom trylogii Larssona. Ma jednak parę cech wspólnych z Lisbeth Salander, wliczając w to jazdę na motocyklu i skłonności lesbijskie.

Powieść czyta się bardzo szybko. Minusem jest jej niewielka objętość, jedynie 240 stron, aczkolwiek każda po brzegi wypełniona jest akcją.  Nie znajdziemy tu wielu wątków obyczajowych, śledzimy głównie postępy w śledztwach. Przeplatanie rozdziałów z perspektywy różnych osób pozwalają nam dokładniej odnaleźć się w ich sytuacji, a wnikliwy czytelnik może pokusić się o rozwiązanie zagadki samemu. Do końca nie wiemy, jak zakończy się cała historia, jednak rozwiązanie wybrane przez autorkę okazuje się być ciekawe i satysfakcjonujące.

„Błogosławieni, którzy pragną…” to druga część serii z Hanne Wilhelmsem. Spokojnie można czytać ją jako osobną powieść, gdyż rzadkie napomknięcia o poprzednich wydarzeniach zupełnie nie zdradzają fabuły. Anne Holt ma w zanadrzu jeszcze jeden cykl, z zupełnie innym postaciami, ale wydawany przez Prószyńki i S-ka w tym samym stylu okładkowym. Warto więc zwrócić uwagę na opis z tyłu książki, ale też nie za dokładnie, gdyż dostarcza on nieco za dużo informacji, pozwala domyśleć się przebiegu fabuły i zepsuć radość z czytania. 

Anne Holt stworzyła przekonującą postać sierżant i fabułę, której niewiele można zarzucić. Z racji małej objętości, książka idealnie nadaje się na letni wieczór. Poleciłabym ją osobom, które mają ochotę na dobry, nietypowy kryminał i nie boją się podejmowania trudnych tematów. Czy autorka dorównuje szwedzkim kolegom po fachu? Pod paroma względami nawet ich przewyższa, jest jednak pisarką mniejszego kalibru. Miejmy nadzieję, że kolejne książki z serii będą jeszcze lepszą lekturą o bardziej rozbudowanej fabule niż „Błogosławieni, którzy pragną…”.

Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl za co serdecznie dziękuję

niedziela, 3 lipca 2011

#21 Pan raczy żartować, panie Feynman! - recenzja

Tytuł: Pan raczy żartować, panie Feynman!
Autor: Richard Feynman
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2007

 Format: e-book




"Najwyraźniej komuś się to znudziło i zdjął drzwi. Pokój miał taki układ, że były tam jeszcze jedne drzwi. Wpadłem na następujący pomysł: zdjąłem te drugie drzwi z zawiasów, zniosłem do piwnicy i schowałem za zbiornikiem z ropą. [...]
Gdy zrobiło się już później, udałem, że zaspałem i zszedłem na dół jako jeden z ostatnich. Wszyscy latali jak z piórkiem, a Pete i jego współlokatorzy strasznie się martwili: ktoś im zabrał drzwi, a oni muszą się uczyć etcetera. Gdy schodziłem po schodach, spytali:
- Feynman! To ty zabrałeś drzwi?
- Jasne, że ja - odparłem. - Popatrzcie, otarłem sobie palce o ścianę, gdy znosiłem drzwi do piwnicy.
Moja odpowiedź nie zadowoliła ich. Prawdę mówiąc, nie uwierzyli mi.[…]
Przez następny tydzień poszukiwania drugich drzwi nie przyniosły żadnych efektów, więc dla kolegów, którzy się uczyli w tym pokoju, sytuacja stała się krytyczna.[...]
Ktoś wysuwa jakiś pomysł, potem ktoś następny. […]
Następny kolega występuje z kolejną propozycją:
- Mam inny pomysł - mówi. - Myślę, że ty, jako prezes, powinieneś zapytać każdego, czy zabrał drzwi, na słowo honoru członka konfraterni.
- Znakomity pomysł - mówi prezes. - A więc na słowo honoru członka konfraterni! - Zaczyna chodzić wokół stołu i pyta każdego po kolei - Jack, zabrałeś drzwi?
- Nie, nie zabrałem drzwi.
- Tim, zabrałeś drzwi?
- Nie, nie zabrałem drzwi.
- Maurice, zabrałeś drzwi?
- Nie, nie zabrałem drzwi.
- Feynman, zabrałeś drzwi?
- Jasne, że zabrałem.
- Przestań, Feynman, to nie są żarty! Sam! Zabrałeś drzwi... - i tak w koło. Wszyscy byli wstrząśnięci. Był pośród nas jakiś nikczemnik, który sobie bimbał ze słowa honoru członka konfraterni! W nocy zostawiłem w widocznym miejscu kartkę z rysunkiem zbiornika na olej i ukrytymi z tyłu drzwiami, więc następnego dnia znaleźli je i wstawili.
Jakiś czas później przyznałem się, że to ja je zabrałem, i wszyscy oskarżyli mnie o krzywoprzysięstwo. Nie pamiętali, co powiedziałem. Pamiętali tylko wniosek, do którego doszli, gdy prezes obszedł wszystkich i rzekomo nikt się nie przyznał, bo mnie nie potraktowali poważnie. Pamiętali ogólną wymowę, a nie poszczególne wypowiedzi.
Ludzie często uważają mnie za kłamczucha, ale ja z reguły mówię prawdę - tyle, że w taki sposób, że często nikt mi nie wierzy!"
s.29-30
 
To tylko jedna z wielu ciekawych i zabawnych historii z życia Richarda Feynmana. Któż nie kojarzy tego nazwiska? 

Najczęściej pojawia się ono przy projekcie Manhattan – jako fizyk teoretyk Feynman brał udział w konstruowaniu bomby atomowej w Los Alamos; został także laureatem nagrody Nobla w 1965 roku, za stworzenie elektrodynamiki kwantowej. Po  więcej szczegółowych informacji zerknijcie na wikipedię, gdyż tak naprawdę „Pan raczy żartować, Panie Feynman!” to autobiograficzna powieść, w której nie znajdziemy wielu detali dotyczących jego naukowych osiągnięć, czy dokładnego opisu powstawania bomby atomowej. 

Zapytacie: „O czym więc jest ta książka?” Pokazuje ona zupełnie inne oblicze teoretyka fizyka. Obala wszystkie ewentualne stereotypy, jakie pojawiają się w naszym umyśle, gdy słyszymy o człowieku pracującym w takim zawodzie. Brak mi słów na wyrażenie tego, jak bardzo inteligentny był Richard Feynman. Przez całe życie lubił bawić się nauką, potrafił przekazać wiedzę innym, nie bał się próbować nowych rzeczy. Podejrzewalibyście naukowca o fascynację malarstwem czy grą na bębnach? Nie tylko w sensie teoretycznym, ale również praktycznym. Niemalże we wszystkim, czego Feynman się dotknął, osiągał perfekcję. 

Zabawny i lekki sposób pisania, a także ogromny dystans do siebie i swoich osiągnięć sprawiają, że książkę czyta się bardzo szybko. Prędko ogarnia nas również satysfakcja, że poznajemy tak wybitnego uczonego, którego ekscentryczny sposób życia wyróżnia na tle innych naukowców. Historie z życia Feynmana są fascynujące i nie raz sprawiały, że kręciłam głową z niedowierzaniem. Żałuję jedynie, że tak mało skupił się na swoich pracach badawczych. Aspekt ten jest niestety niemal całkowicie pominięty. Mimo to, opis naocznej próby bomby atomowej w wykonaniu Feynmana to coś, co trudno zapomnieć. 

Bardzo rzadko czytam powieści autobiograficzne. Jednakże przeczytania „Pan raczy żartować, panie Feynman” nie żałuję. Poleciłabym lekturę tej książki każdemu, kogo choć trochę interesuje nauka. Czy słyszeliście o Feynmanie, czy nie – zachęcam do poznania jego fascynującego życia. 

piątek, 1 lipca 2011

#20 Śmiertelne zlecenie - recenzja

Tytuł: Śmiertelne zlecenie
Autor: Katarzyna Rygiel
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2011













Festyn archeologiczny w Biskupinie przyciąga wielu zainteresowanych historią ludzi. Jedną z nich jest Ewa Zakrzewska, z zawodu antropolog, która wybiera się do miasta na zasłużony wypoczynek. Jest to świetna okazja do odnowienia starych znajomości, również takich, których za wszelką cenę chciałaby uniknąć. Znany złotnik, a zarazem mistrz fałszerstwa Jakub Mrok to dawny przyjaciel bohaterki. Spotkanie po latach zostaje jednak gwałtownie przerwane śmiercią artysty, z którą zdaje się mieć związek były mąż Ewy, Tomasz Kalita. W ślad za nią oraz za prowadzonym w Warszawie śledztwem dotyczącym handlu skradzionymi dziełami sztuki, na imprezę dociera także Krzysztof Sobolewski, darzący kobietę skrytym uczuciem znajomy. Wszyscy troje zostają wplecieni w zagmatwaną intrygę, w której stawką jest życie.

Kalita to znany oszust, który, mimo odsiadki, nie przepuści żadnej okazji łatwego zarobku. Zafascynowany historiami o dawnych skarbach, których Niemcy nie zdołali wywieźć, trafia do Gołuchowa, a wraz z nim również była żona i będący na jego tropie policjant. Ile prawdy tkwi w opowieści starego strażnika zamku? Do czego posuną się ludzie, aby zaspokoić swoją żądzę bogactwa? Rozwiązanie zagadki wcale nie jest takie proste, jakby się wydawało…

Fabuła książki to połączenie wątków kryminalnych z historycznymi i delikatnym, nietypowym romansem. Autorka skupia się na przeszłości opisywanych przez nią ziem – czasów II Wojny Światowej i wywożenia z Polski wszelkich cennych przedmiotów przez Niemców. Spotykało się to z oburzeniem ówczesnej ludności, która na wszelkie sposoby próbowała nie dopuścić do zagrabienia wszystkich dóbr i ukrywała je, by mogły doczekać lepszych czasów. Historia sama w sobie pisze najlepsze opowieści, dlatego ten wątek jest tak intrygujący. Na szczęście, w książce nie napotkamy wielu dat, ani nazwisk, więc czyta się ją bardzo łatwo i z zainteresowaniem, na co na pewno miało wpływ dziennikarskie i archeologiczne wykształcenie pisarki. Plastyczność jej opisów jest zadziwiająca – nawet skromną chatkę czy osobę sekretarki potrafi przedstawić ze wszystkimi szczegółami, a przy tym ciekawie.

Kreacja postaci to jeden z największych plusów powieści. Każdy bohater, nawet drugoplanowy, jest wielowymiarowy i żywy. Trup ściele się zaskakująco gęsto, jak na polskie realia. Wszystko jest jednakże sensownie uzasadnione, a sama intryga nie zawiedzie nawet wymagającego czytelnika. Po lekturze Biskupin i zamek w Gołuchowie wydają mi się naprawdę warte odwiedzenia.

Choć rzadko czytam umiejscowione w Polsce historie obyczajowo-kryminalne, gdyż zazwyczaj się rozczarowuję, powieść Katarzyny Rygiel bardzo mi się podobała. „Śmiertelne zlecenie” to pozycja dla osób szukających czegoś lekkiego, a zarazem angażującego i potrafiącego zainteresować. Idealna na letni wieczór po upalnym dniu.


Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję. 
 Link do recenzji w serwisie: Co nam obca przemoc wzięła...