niedziela, 1 grudnia 2013

Michael Cobley, "Ziarna Ziemi" - recenzja

Autor: Michael Cobley
Tytuł: Ziarna Ziemi
Seria: Ogień ludzkości (#1)
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2013
Stron: 504

Moja ocena: 9/10

 









Wyobraźcie to sobie. Odbieramy sygnał z kosmosu, od pierwszego obcego gatunku, który poznajemy. A ten – chce nas zniszczyć. To typowy, znany schemat, powtarzający się w wielu książkach tego typu. Bez szans na wygranie wojny, tym razem jednak możemy dać sobie szansę na przetrwanie. Wysyłamy w odległe strony wszechświata trzy statki. Statki pełne ludzi różnych narodowości, mające stanowić nadzieję na przetrwanie ludzkości. Dokąd dolecą? Czy w ogóle dolecą? Czy będą mieli do czego wracać? Jeśli działoby się to w rzeczywistości, pewnie byśmy się nie dowiedzieli.

Na szczęście, to tylko książka. A w książce wszystko może się zdarzyć.

Ludzkości na ratunek rusza Federacja, czyli zjednoczenie różnych ras pod jedną banderą. Wspólnie pokonują wroga i oddychają z ulgą. Ale statki już odleciały, ziarna Ziemi rozniosły się po wszechświecie. Czy będzie z nich udany plon? 150 lat później od tych wydarzeń dowiadujemy się, że tak.
Pierwszy ze statków doleciał na planetę Darien, by w zgodzie i pokoju z pierwotnymi mieszkańcami zakładać miasta, prosperować i odkrywać tajemniczą historię rasy Uvovo. Gregori, Ziemianin, i Chel, tubylec, zajmują się badaniem zagadkowych ruin. Jednocześnie, genetycznie ulepszona kobieta-naukowiec, Catriona zwiedza bujne puszcze księżyca planety, Nieviesty, poznając tajemnice natury, zwanej Segraną. Z początku wszystko wydaje się być jak najbardziej racjonalne. Później mistycyzm i fantastyczność starożytnych miejsc czy wydarzeń sprawia, że wraz z bohaterami zaczynamy wierzyć w wyjątkowość tego świata.

Sielanka nie trwa długo, bo kolonię odkrywa nie kto inny jak sami wysłannicy Ziemi, teraz Ziemiosfery, będącej w przymierzu z Federacją, na której obszarze znajduje się glob. Tutaj do akcji wkraczają kolejni bohaterowie, zagrywki polityczne, a nawet ruchy oporu i bomby. Ambasadorzy innych ras zainteresowani są tylko przejęciem planety oraz jej starożytnymi ruinami, tymi samymi, które bada para głównych bohaterów. Atmosfera zagęszcza się z minuty na minutę, aż do akcji wkroczyć musi siła, która przez tyle wieków trwała w uśpieniu.

Przenikanie elementów fantasy do science-fiction to może nie nowość w gatunku, ale na pewno powiew świeżości. To także idealna okazja dla obawiających się zbyt ciężkostrawnej lektury na odważenie się i spróbowanie z czym to się je. Aspekty naukowe zostały nieco odsunięte na bok, ale to koszty wprowadzenia do fabuły, a niewykluczone, że więcej dowiemy się w kolejnych tomach trylogii. Na lekki styl, dzięki czemu kolejne strony przewraca się tak szybko, na pewno miała wpływ także tłumaczka, Agnieszka Hałas. Wbrew moim początkowym obawom dała sobie radę i sprawiła, że książkę czyta się jeszcze przyjemniej.

Liczni bohaterowie dostają swoje krótkie rozdziały, przeplatające się ze sobą. Nie jest ich jednak tak wielu, by się pogubić, a dostajemy szeroki obraz na wydarzenia w książce. Wielowątkowość fabuły uzasadniona jest rozpięciem akcji na cztery tomy. Nie raz zostaniemy zaskoczeni rozwiązaniami, które stosuje autor – jednym z ciekawszych są narodowości załóg na arkach. Na Darienie wylądowali na przykład: Skandynawowie, Szkoci i Rosjanie. Innym interesującym pomysłem jest przedstawienie ambiwalentnego stosunku kolonistów do sztucznej inteligencji. Z jednej strony, mieszkańcy Dariena obawiają się jej i czują do niej niechęć po jej awarii, gdy po raz pierwszy lądowali na planecie. Z drugiej sami widzimy, że obywatele Ziemiosfery efektywnie z jej korzystają. Mimo wszystko, za każdym razem, gdy ambasador Ziemi rozmawia ze swoją SI, odczuwa się pewien niepokój.

„Ziarna Ziemi” to lektura nie tylko dla fanów fantastyki naukowej, ale i fantasy. Michael Cobley skupia się bardziej na aspektach socjologicznych niż naukowych, tworzy wiele wątków, obejmujących licznych bohaterów. Widać, że książka została pomyślana jako seria i z jednej strony to dobrze – przyjemny i porządnie napisany pierwszy tom daje nadzieję na emocjonującą podróż w kolejnych. Z drugiej, teraz trzeba na nią niestety poczekać przynajmniej do stycznia 2014 roku.

Recenzja ukazała się najpierw na portalu dlalejdis.pl: Na skraju wszechświata

5 komentarzy:

  1. Podoba mi się ta koncepcja. O rany, dawno nie czytałam czegoś, gdzie by właśnie tu i tam latały statki kosmiczne i chyba tęsknię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dałem się skusić i kupiłem - zobaczymy, czy rzeczywiście tak dobre : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Po lekturze stwierdzam, że jednak nie bardzo mi się ta książka spodobała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda! A co Ci w niej nie pasowało?

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałem niby niedawno, a nie pamiętam i muszę posiłkować się własną recenzją : )
    Skrótowo:
    - strasznie po łebkach potraktowane międzygwiezdne społeczeństwo, rasy, polityka
    - zamiast rozbudować powyższe autor skupia się na bohaterach i upycha ich w szytą grubymi niczym liny cumownicze nićmi. Przy tak zaawansowanej technice intryga jak z fantasy,
    - straszne przeskoki między bohaterami, które zaburzają dynamikę fabuły i tempo akcji powodując w moich przypadku przekartkowywanie niektórych wątków,

    - nieskomplikowani bohaterowie z dość prostackimi wątkami osobistymi,
    - wyłożenie czytelnikowi jak na tacy wszystkich tajemnic wszechświata po połowie książki,
    - i wiele pomniejszych grzechów autora, popełnionych w tym dziele.


    Jeżeli chcesz przeczytać książkę w tym stylu, ale naprawdę dobrą, to polecam "Gwiezdny przypływ"

    OdpowiedzUsuń