Autor: Peter Watts
Tytuł: Behemot
Seria: Trylogia Ryfterów (#3)
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2013
Stron: 526
Moja ocena: 9/10
Ocena całej trylogii: 8/10 ("Wirowi" brakowało klimatu)
Tytuł: Behemot
Seria: Trylogia Ryfterów (#3)
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2013
Stron: 526
Moja ocena: 9/10
Ocena całej trylogii: 8/10 ("Wirowi" brakowało klimatu)
W dwóch pierwszych częściach trylogii o Ryfterach, Peter
Watts zabrał nas w fascynującą podróż do miejsc równie nieznanych i obcych, co
planety odległe o miliony lat świetlnych. A jednak, to na powierzchni naszej
planety, znajdują się obszary, które mogą przynieść odpowiedzi na pytania o
początkach życia, ale także mogą doprowadzić do naszego końca... Wizja kanadyjskiego
pisarza jest jednak o tyle niepokojąca, że śmierć może nadejść po cichu i zanim
się zorientujemy będzie za późno. To miła odmiana od tego, co ostatnio mogliśmy
widzieć w kinie - film "Pacific Rim" także opowiada o śmierci
nadchodzącej z dna Oceanu, ale w "nieco" mniej subtelnym stylu.
Pięć lat po wydarzeniach z "Wiru" świat nadal
powoli umiera, wykańczany przez Behemota. Dołączyły do niego także inne wirusy,
tym razem stworzone przez człowieka, które miały za zadanie go zniszczyć.
Tymczasem, niedobitki "korpów" wraz z rodzinami oraz ryfterzy
połączyli siły na dnie oceanu, uzbrojeni w szczepionkę przeciw wirusowi. Kruchy
rozejm trwa głównie dzięki wysiłkom Lenie Clarke, robiącej za mediatora
pomiędzy stronami. W pewnym momencie jednak coś musi się zepsuć i takim
wydarzeniem jest odkrycie zmutowanej wersji Behemota - B-Maxa. Wszystko
wskazuje na to, że była to modyfikacja wprowadzona manualnie, przez człowieka.
Główna bohaterka opętana wyrzutami sumienia, nie pozwala na wyładowanie złości
na byłych pracownikach korporacji, póki ich wina nie będzie stuprocentowo
pewna. Jej niepokorni kompani z nakładkami na oczach nie dają się jednak łatwo
spławić, a ich powstrzymanie będzie tym trudniejsze, że w tym zamieszaniu
znajduje się także Ken Lubin, dawny znajomy Lenie, podejmujący własne,
nieodwracalne decyzje.
Teraz jednak zmieńmy punkt widzenia, wyjdźmy na
powierzchnię, do N'Am'Pac, czyli obumierającej Ameryki Północnej. W swoim
centrum dowodzenia, Achilles Desjardins, stara się powstrzymać coraz to nowsze
ośrodki kolejnych śmiertelnych wirusów. Ci, którzy przeżyli ukrywają się w
oazach, lub przemierzają pustkowia. Wręcz syzyfowego zadania podjęła się Taka
Oulette, która w swoim przenośnym centrum medycznym, uzdrawia i zaszczepia
przeciwko Behemotowi. Bo tak, szczepionka istnieje, ale pojawiły się także
gorsze od niego zagrożenia. Przeplatane rozdziały z jej perspektywy, a także
Achillesa i Lenie, pozwalają nabrać dystansu, a także poznać wnętrza naszych
bohaterów. Na koniec trylogii będą miały wpływ ich decyzje, wybory,
niejednokrotnie także siła fizyczna i psychiczna. Czy Ziemię da się jeszcze
ocalić?
Ostatni tom to siłą rzeczy pora na zamknięcie wątków i
wyjaśnienie nurtujących nas tajemnic. Watts nie uniknął w nim wywołania
odczucia deja vu, gdyż ponownie przenosimy się na dno oceanu, spędzamy czas z
ryfterami i - ponownie - wychodzimy na zakażoną powierzchnię. Wbrew pozorom nie
jest to złe, gdyż wyraźnie widać, że to w otchłani autor czuje się najlepiej.
Stworzył sobie ogromne pole do popisu swoją biologiczną wiedzą, a także, jak
zawsze, skorzystał z mnóstwa naukowych źródeł, podpierając swoje pomysły. W
wielu przewidywaniach okazał się mieć niebywałą trafność, o czym sam pisze w
dodatku. Wizja, którą przedstawił nam na stronach trylogii jest wysoce niepokojąca,
tym bardziej, że coraz więcej wskazuje na to, że wszystko to jest całkiem
możliwe. Ograniczony obszar, na którym umieścił większość bohaterów dał mu
także możliwość dogłębnego przeanalizowania psychologii swoich postaci, a także
odwrócenia jej do góry nogami.
Nie wszystkim bohaterom ta analiza wyszła na dobre. Watts
umyślnie uczynił z Lenie prawdziwą kobietę. Już nie Czarną Madonnę, której
obraz przyjęły wyewoluowane wirusy w Wirze, nie bezuczuciowego robota, nawet
nie całkowicie ryftera, ale kobietę,
którą dręczą wyrzuty sumienia, która znalazła się w ogniu krzyżowym, która
stara się naprawić swoje błędy i której niezbyt dobrze to idzie. To
uczłowieczenie z jednej strony sprawia, że możemy utożsamiać się z nią bardziej
niż w poprzednich tomach. Z drugiej, czasami chcemy dać jej kopa i zmusić do
działania, albo wręcz sapiemy widząc jej nieco tchórzliwe zachowanie,
obserwując z niedowierzaniem jak bardzo się zmieniła. Ale to nie tylko ona -
wiele innych znanych nam bohaterów przeszło pewne zmiany, aczkolwiek nie tak
wyraźne. Powiecie, że w ciągu 5 lat wszystko mogło się zdarzyć. Może i racja,
ale Watts popada wręcz ze skrajności w skrajność.
W kontraście do Lenie stoi Ken Lubin, który ponownie jest
jednym z pierwszoplanowych bohaterów. Przy tak ogromnych zmianach z jej strony,
trudno nie zauważyć, że mężczyzna jest dokładnie taki sam jak w
"Rozgwieździe". To zresztą jedna z jego cech, stojąca w ogromnej
spójności z jego innymi elementami charakterystycznymi z zakresu psychologii i
behawioryzmu. Tak, jak w "Wirze" postać ta straciła na znaczeniu, tak
teraz powraca do łask i przynosi uczucie pełności. Bez niego Lenie po prostu
nie miałaby szans. Wraca także Achilles Desjardins, którego szokującą
przeszłość poznajemy w retrospekcjach. Autor skutecznie utrzymuje w czytelniku
pewnego rodzaju niepewność co do jego motywacji i całej osoby.
Pewnie odnieśliście wrażenie, że "Behemot" to
głównie bohaterowie i ich przemiany wewnętrzne, ale to tylko jedna strona
medalu. W warstwie fabularnej dzieje się tu bardzo dużo, włącznie z odkryciem
długo trzymanych przez pisarza asów w rękawie. Powrót na dno oceanu przyniósł
także ten upragniony przeze mnie nastrój znany z pierwszego tomu. Umiejętne
łączenie biologii i psychologii, nakręcanie atmosfery między dwoma bardzo zróżnicowanymi
grupami ludzi, a także przeplatanie różnych perspektyw sprawia, że książkę
czyta się błyskawicznie i z przyjemnością. Sam styl autora, mimo ciężkiej
tematyki, jest bardzo lekki. Tylko Watts potrafi tak umiejętnie operować kursywą.
Nieuchronne zmierzanie do końca przynosi obawę przed zakończeniem, w którym
wszystko mogło się stać. Ze względu na jego dynamikę niektórzy mogą być
rozczarowani, gdyż nie pasuje ono do powieści z gatunku science-fiction. Mimo
to, jest ono satysfakcjonujące i godnie kończy całą trylogię.
Peter Watts pozostaje jednym z najpopularniejszych i
najlepszych nowoczesnych autorów, piszących hard SF. Nie boi się on korzystać
ze swojej akademickiej wiedzy, sięgać do naukowych źródeł, a jednocześnie
używać wyobraźni i to na wysokich obrotach. Miejmy nadzieję, że to nie w sposób
przez niego opisany skończy się świat - chociaż znając jego zdolność
przewidywania, kto wie... "Behemot" to świetne zakończenie "Trylogii
Ryfterów", serii utrzymanej na bardzo wysokim poziomie, która pewnie
będzie zbyt "ciężka" dla większości czytelników. Jeśli jednak macie
ochotę na porządną i dość wymagającą fantastykę naukową, która porwie was na
długie wieczory - polecam!