Tytuł: Namiestniczka
Autor: Wiera Szkolnikowa
Seria: Trylogia Suremu (Tom 1)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Intrygująco wyglądająca z zewnątrz cegła zapowiada nam
historię pretendującą do bycia równie imponującą i emocjonującą jak „Władca
Pierścieni”. Jest to jednak nieco inny typ fantastyki, co wcale nie oznacza, że
gorszy. Pierwszy tom Trylogii Suremu Wiery Szkolnikowej wydany został przez
Prószyńskiego i S-kę w serii „(Prawdopodobnie) najlepsze książki na świecie”. W
przypadku „Namiestniczki” jak najbardziej się z tym zgadzam.
Enrissa to tytułowa Namiestniczka. Nie bez trudu potrafiła
zjednoczyć poszatkowane ziemie swojego imperium, kończąc tym samym wieloletnią
wojnę, z korzyścią dla swego ludu. Nie wszyscy jednakże są pod wrażeniem jej
dokonań i chcą ugiąć się pod jej zdecydowaną ręką. Z pomocą swego zaufanego
sekretarza, musi stawić czoła nie tylko typowym wewnętrznym problemom w
państwie. Powoli, lecz nieubłaganie nadchodzi dzień wypełnienia starożytnego
proroctwa, które może zniweczyć wszystkie plany Enrissy.
Fabuła książki jest skomplikowana i złożona. Obok głównej
historii Namiestniczki, mamy tu do czynienia z wieloma pomniejszymi, ale
równorzędnymi wątkami, w których możemy lepiej poznać świat i licznych
bohaterów książki, co na pewno zaprocentuje w kolejnych tomach. Nie oznacza to
jednak, że ze względu na takie rozdrobnienie czyta się ją ciężko i trudno.
Wręcz przeciwnie – choć niektóre historie wydadzą się nam ciekawsze, a inne
mniej, składają się one w logiczną całość, która wciąga i fascynuje.
Brak podziału na postacie dobre i złe jest jednym z
największych plusów książki. Podczas lektury nie sposób nie polubić bohaterów,
by w następnej chwili ich nienawidzić. Choć zdawać by się mogło, że niektórzy pojawiają
się bezsensownie, każdy z nich ma pewien cel, ważną rolę do odegrania w tej
historii. Ta wielość równie ważnych osób z początku potrafi przyprawić o ból
głowy. Do zapamiętania dostaniemy mnóstwo imion, nazw własnych oraz pozycji
społecznych, lecz już po pewnym czasie wszystko staje się znane i
charakterystyczne.
Fani fantastyki mogą oczekiwać jakiegoś porównania z „Władcą
Pierścieni”. „Namiestniczka” przypomina ją objętościowo, ale to właściwie
wszystko. Nie jest to typowa, heroiczna fantasy, w której drużyna dostaje do
spełnienia pewną misję i wędruje na spotkanie Przeznaczenia. Zamiast skupiać
się na kreacji świata, ras go zamieszkujących czy innych detali, Szkolnikowa
wybiera intrygi, skomplikowane zawirowania społeczne i wiele równorzędnych bohaterów.
Nie znaczy to oczywiście, że elementy, za które głównie czytamy fantastykę są
tu nieobecne. Świat ma swoją historię, obyczaje, podziały i legendy. Pojawiają
się inne rasy, a magia ma kardynalne znaczenie. Jednakże poza ludźmi spotkamy
tu jedynie elfy i półelfy, choć moc, którą władają magowie wydaje się być
potężniejsza od tej gandalfowej.
Czy warto więc przebrnąć przez te 800 stron, bez mała parę
dni lektury? Z ostatnią przewróconą kartką poczujemy żal, że to już koniec.
Będziemy zaintrygowani, czym jeszcze zaskoczy nas rosyjska autorka w kolejnych
częściach Trylogii Suremu. Jedno wiem na pewno – jeśli następne tomy utrzymają
poziom, będzie to fascynująca przygoda, której finału nie sposób odgadnąć. Zatem,
kiedy będziecie mieli ochotę na niebanalną przygodę, pełną intryg, manipulacji
i czarów, tak różną od typowych pozycji fantastycznych, nie wahajcie się i
sięgnijcie po „Namiestniczkę”.
Ja jednak wbrew kilku pozytywnym opiniom znajomych blogerów oprę się na tej Fenrira i pozostawię "Namiestniczke" na półkach księgarni w spokoju ^^
OdpowiedzUsuńWiesz co, przydałyby Ci się oceny, szybciej i łatwiej można określić czy książka była interesująca dla recenzenta i czy warto czytać recenzję, żeby dowiedzieć się o niej więcej ;)
Być może warto przyjrzeć się bliżej tej książce ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że część pierwsza nieco mi się dłużyła przez jakiś 2/3 objętości - później akcja nabrała tempa i było już dobrze. Dzieci Pogranicza są w mojej ocenie lepsze - a na pewno mniej rozwleczone. No i w końcu bohaterów da się lubić :)
OdpowiedzUsuńW przyszłym roku zamierzam porządnie wziąć się za tą serię. Na pewno przeczytam "Czaropis", "Królewską krew", "Synów boga" i "Wichry archipelagu". Co do "Namiestniczki" to przeczytałam równie dużo pozytywnych, jak i negatywnych opinii, więc na razie się wstrzymam. ;)
OdpowiedzUsuńBrzmi nieźle, te 800 stron jednak trochę przeraża. Choć po lekturze "Gry o tron" stwierdzam, że i ponad 800 stron to nie za dużo dla fantasy. Dobrego fantasy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Swego czasu myślałam nad zakupem "Namiestniczki", jednak w końcu sięgnęłam po coś innego. Strasznie teraz tego żałuję, więc nie zostanie mi nic innego, jak zamówić tę pozycję :)
OdpowiedzUsuń