wtorek, 24 stycznia 2012

#58 Inne okręty - recenzja

Tytuł: Inne okręty
Autor: Romuald Pawlak
Wydawnictwo: Instytut wydawniczy Erica
Rok wydania: 2011
Stron: 368

Moja ocena: 4/10










W 1533 roku podbicie Imperium Inków zakończyło się sukcesem. Mając do dyspozycji dramatycznie małą liczbę żołnierzy Francisco Pizzarro podstępem pokonał wymęczonych wojną domową Indian. Zaprosił ich na ucztę, na którą przybyli bez broni, a następnie zostali napadnięci i wymordowani przez hiszpańskich żołnierzy. Wydarzenie to podkopało morale inkaskich żołnierzy, którzy rozpierzchli się po całym Imperium.  Jednak jak wyglądałby teraz świat, gdyby garstka zbrojnych Pizarra nie zdołałaby pokonać wielotysięcznych oddziałów wroga, a jego koń by się potknął?

Taką właśnie wersję alternatywnej przeszłości przedstawia nam Romuald Pawlak w książce „Inne okręty”. Inkowie pozwolili Hiszpanom osiedlić się w mieście Tumbez, w którym żyją obok siebie w kruchej równowadze. Jednakże, znając ambicje Hiszpanów wiemy, że nie starczy im zwykły handel – chcieliby całe Imperium mieć dla siebie. Szykuje się więc wojna pod pretekstem nawracania heretyków. Nie doceniają jednak Indian, których liczba, a także umiejętności strategiczne srogo ich zaskoczą.

Nie jest to jednak powieść iście historyczna, w której mamy do czynienia tylko i wyłącznie z bitwami. W samym środku przygotowań do wojny znajdują się kapitan Pedro de Manjarres, oraz rdzenna mieszkanka Peru, Asarpay. Ich historia przypominała mi doroślejszą i pozbawiona bajkowej otoczki wersję „Pocahontas”. W końcu to Hiszpan i Indianka, których połączyła miłość. Dwa zupełnie różne światy, odmienne kultury, wzajemna wrogość – czy to się może udać? Disney próbował przekonać nas, że tak, jednak rzeczywistość jest o wiele bardziej brutalna, los nieprzewidywalny, a uczucie wymagające poświęceń. Obojgu ciężko jest zostawić swoją ojczyznę i żyć w zupełnie obcym dla siebie miejscu, pełnych wrogich spojrzeń.

„A tu idzie wojna, może zmienić wszystko, przeorać świat krwawymi pazurami i pozostawić blizny.”
Początek bitwy zastaje ich rozłączonych, nie potrafiących dojść do kompromisu, a dodatkowo Pedro zostaje porwany przez Indian. Tak zaczyna się jego tułaczka poprzez nieprzyjazną dżunglę Peru,  w czasie wojny, której los wydaje się być przesądzony na niekorzyść Hiszpanów. Mężczyzna zamiast walczyć w imię ojczyzny, idzie za głosem swego serca, mając nadzieję przekonać Asarpay do zamieszkania z nim w Panamie. Inkowie nie mieliby dla niego litości, gdyby nie blizna na piersi i przepowiednie, które zaczyna wygłaszać pod wpływem danego mu Ziela Prawdy. Jak potoczą się ich losy w tej alternatywnej wersji historii?

Ciężko stwierdzić, do jakiego gatunku przynależy ta powieść. Nota z tyłu okładki opisuje ją jako fantastykę, co jest zupełną nieprawdą. Mamy tu do czynienia z awanturniczą powieścią historyczną z elementami romansu. Powiązanie barwnie opisanych potyczek z irracjonalną pogonią za uczuciem nie zadowoli w pełni ani kobiet, ani mężczyzn. Jeśli dodatkowo liczycie na wspomnianych w opisie książki „polskich szlachciców” to kolejne rozczarowanie gotowe – jedynie parę razy pojawia się generał Leszczyński, którego arogancja i brak poszanowania dla zasad nie wystawiają Polakom zbyt dobrej opinii.

Książce nie można odmówić posiadania dość szybkiej akcji, ale nie potrafiła mnie niczym zaciekawić. Nigdy nie interesowałam się zbytnio historią, lecz cała ta część książki wydaje mi się nie wykorzystywać potencjału. Może gdyby autor zasugerował wyraźniej, jak wyglądałby świat obecny, jeśli losy podboju Peru potoczyłyby się tak jak to opisał, byłaby to lepsza i ciekawsza lektura. Także sfera romansu jest nie do końca wiarygodna. Ciągłe kłótnie bohaterów o to, gdzie powinni razem zamieszkać, kończące się wciąż tym samym wnioskiem, w końcu zaczęłyby irytować nawet najbardziej cierpliwych czytelników.

Niewykorzystany potencjał „Innych okrętów” to jeden z głównych zarzutów do autora. Nie jest to fantastyka, jako romans również nie do końca się sprawdza, a historię alternatywną można było wymyśleć o niebo lepiej. Choć czyta się ją szybko, nie potrafi zaintrygować czytelnika i wzbudzić w nim ciekawości.  Jedynymi jej silnymi atutami są autentyczność opisów peruwiańskiej dżungli i świetnie przedstawiona moralności ówczesnych ludzi. To jednak o wiele za mało.

Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl za co serdecznie dziękuję.
Link do recenzji w serwisie: "Pocahontas" na nowo



sobota, 21 stycznia 2012

Peter Watts, "Wir" - recenzja

Autor: Peter Watts
Tytuł: Wir
Seria: Trylogia Ryfterów (#2)
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2011
Stron: 380

Moja ocena: 8/10








Miniony rok 2011 określiłam rokiem Petera Wattsa. Autor, który zawitał w Polsce dwukrotnie – na Fantastycznych Bachanaliach w Zielonej Górze oraz na Falkonie w Lublinie, okazał się być nie tylko świetnym pisarzem, ale także interesującą i zabawną osobistością. Wykładów Kanadyjczyka przyszło wysłuchać spore grono osób, oczarowanych świetnym „Ślepowidzeniem”. Nie można jednak zapomnieć o Trylogii Ryfterów, którą pierwsi docenili polscy czytelnicy. „Rozgwiazda” to studium psychologiczne grupy odmieńców na dnie oceanu, z elementami fantastyki naukowej, ale przede wszystkim o niezapomnianym, przesączającym się przez kartki książki klimacie. Wydawnictwo Ars Machina spełniło oczekiwania wielu zaintrygowanych serią osób, wydając jej drugi tom – „Wir”.

Pamiętacie załogę Beebee? W sumie to nie musicie. Ale Lenie Clarke kojarzycie na pewno. To ona była główną bohaterką „Rozgwiazdy”, a na ostatnich stronach powieści oddalała się właśnie od śmiercionośnego wybuchu w pobliżu stacji, który wysterylizował wielki pas oceanu. Przy okazji zniszczył pobliskie wybrzeże, zostawiając tysiące ludzi bez dachu nad głową i z wieloma pytaniami. Odpowiedzi na nie przyniosła postać w czarnym skafandrze i o białych oczach, która wyłoniła się z wody. Dlaczego władze państwa podjęły tak dramatyczną w skutkach decyzję? To wiedzą tylko wtajemniczeni, ale nie wszystkim podoba się ta wiedza. Tymczasem, seria pożarów i oznaki buntu wśród ludności świadczą o tym, że świat zaczyna zmierzać ku końcowi, a ktoś, kto wydał rozkaz wysadzenia oceanu – chybił. 

Pomysł śmiercionośnego wirusa, który jest inny niż wszystko, co istnieje na Ziemi, a tym samym może przynieść jej zagładę, już w „Rozgwieździe” mnie zaintrygował. Jego nazwa – Behemoth, wydaje się w tym miejscu jak najbardziej adekwatna. Najważniejszą kwestią było to, w jaki sposób ludzkość zdoła uniknąć końca. Sterylizacja oceanu wydawałaby się jak najbardziej efektywna, nawet mimo wielomilionowych strat. Watts jednak w iście hollywoodzkim stylu sprawia, że zagrożenie jest nadal realne, tyle ludzkich istnień zgasło na marne, a nam zostaje snuć domysły, jak to się wszystko skończy.

W porównaniu do poprzedniego tomu, tym razem, choć Clarke dalej jest na „celowniku”, obserwujemy tzw. drugą stronę medalu, czyli poczynania tych, którzy mają zająć się skutkami chybienia. Dokładniej poznajemy świat ponad wodą, w którym urzędnicy mają „moralniaka”, dbającego o słuszność ich poczynań, a na ulicach stoją budki zdolne przeprowadzić tomografię na życzenie. Watts snuje ponurą wizję przyszłości, w której szarzy ludzie traktowani są jako zło konieczne, nie warte zawracania sobie nim głowy, w którym Internet nie istnieje w znanej nam teraz postaci. Inteligentne żele zajmują się przydzielaniem dostępu do sieci oraz jej bezpieczeństwem, jednakże okazuje się, że oddanie nawet małych obszarów władzy w ręce myślących elektronicznych tworów nie jest zbyt dobrym pomysłem. To właśnie Internet, czyli Wir – posuwa akcję do przodu, działając we własnym, nieznanym interesie.

Wyjście z wody nie do końca wyszło jednak książce na dobre – Watts opuścił rejony, które zna jak własną kieszeń I zapuścił się na tereny, w których rządzi genetyka, a to już poza obszarem jego wykształcenia. Pewne naukowe zwroty będą na pewno niezrozumiałe – nie zrażajcie się jednak, gdyż, jak autor pisze w „Źródłach”, sam nie wiedział o co chodzi, pisząc niektóre sformułowania. Choć akcja gna do przodu, a na brak jej zwrotów nie można narzekać, brakowało mi tu tego klimatu, którym tak zachwyciła mnie „Rozgwiazda”. „Wir” jest nawet bardziej sci-fi od swojej poprzedniczki, co uważam za ogromny plus, ale stało się to kosztem powiększenia liczby bohaterów oraz dodania miejsc, w których obserwujemy ich poczynania.

Kolejny tom cyklu pod tytułem „Behemoth” (na szczęście w jednym tomie, a nie dwóch) ukaże się w drugiej połowie tego roku. Oby choć trochę powrócił w nim nastrój, z którym chciałabym identyfikować tę serię. Chociaż trochę się rozczarowałam, „Wir” czytało mi się znakomicie. Peter Watts urzeka zarówno stylem pisania, jak i pomysłami. Trzecia i ostatnia część trylogii na pewno będzie cudownym literackim przeżyciem, na które czekam z niecierpliwością.

***

Pewnie niektórzy zauważyli, że byłam ostatnio bardzo mało aktywna w blogosferze. To wszystko za sprawą okresu przedsesyjnego, który na szczęście już się skończył. Teraz tylko sesja :P

sobota, 7 stycznia 2012

#56 10 000 wejść i wyniki konkursu!

Po pierwsze, bardzo Wam dziękuję za 10 000 wyświetleń mojego bloga oraz 100 obserwatorów! Rozpiera mnie duma, że udało mi się stworzyć coś, co chociaż parę osób osób czyta, a może nawet lubi ;) Mam nadzieję, że im dalej tym będzie lepiej, a poziom treści, które się tu pojawiają jeszcze wzrośnie.

Z tej okazji obok wyników losowania, zapowiadam kolejny konkurs, tym razem cykliczny, aby zachęcić Was do pozostawiania po sobie śladów. Co miesiąc wśród komentujących będę rozlosowywać książkę - na początek będzie to Marcus Sedgewick "Królowa cieni".Co ważne, im więcej zostawisz komentarzy, tym więcej dostaniesz losów.

Zanim przejdę do tego, na co wszyscy czekają ; P trochę prywaty. W najbliższej przyszłości pojawi się tu mało treści, ze względu na sesję, która czai się niecnie na horyzoncie, powoli pochłaniając mój wolny czas. Może dożyję do jej końca... Ten semestr (5) jest chyba najgorszy pod względem pracy do zrobienia, a do tego wszystko skupia mi się w jednym tygodniu - po prostu katastrofa. Oceny w indeksie malują się niezbyt jasno...

Jeszcze tylko dwa słowa. Często, gdy organizujecie konkursy polegają one po prostu na wylosowaniu zwycięzcy (tak jak u mnie). Już kiedyś w ramach ćwiczeń, zamiast ściągać gotowy z internetu, napisałam sobie sama program, który będzie losował wybraną ilość elementów z listy. Trochę go podopieszczałam ;) Jeśli bylibyście nim zainteresowani oto link, z którego można go pobrać: http://wyslijto.pl/plik/fgoolt5zxr

A teraz przejdźmy do kulminacyjnego momentu posta, czyli wyników losowania! Do konkursu zgłosiły się 62 osoby, a więc będzie trzech zwycięzców :) Bardzo mi się podobała wasza frekwencja, oby tak dalej. Niestety wiele osób zignorowało zasady, już nieważne, że nie dodały mnie do obserwowanych, ale niektóre nie podały nawet adresu e-mail. Zatem postanowiłam jakoś nagrodzić tych, którzy czytają ze zrozumieniem... W zależności od kolejności wylosowania ci, którzy spełnili wszystkie warunki będą mogli wybrać sobie książkę:

 

A wygrali:
Meegii24 proszę o wybór książki, a jovitkę o podanie adresu e-mail w komentarzu pod tym postem.

Gratuluję i zapraszam do częstego zaglądania :)

niedziela, 1 stycznia 2012

#55 Rok 2011 w liczbach

Świetnie mi się czytało Wasze podsumowania, ale jakoś nigdy nie miałam okazji napisać swojego. Jednakże koniec roku to chyba najlepsza okazja na podliczenie książek, które przeczytałam bądź zdobyłam. 

Przeczytałam łącznie 58 książek, co daje średnią 4,83 książki na miesiąc, czyli ponad jedną tygodniowo. 

Nie jest to zbyt imponujący wynik (w roku 2010 było ich 75...), ale i tak dobry, biorąc pod uwagę to, że jednocześnie naprawdę wiele czasu spędzałam grając, ucząc się, bądź przebywając z chłopakiem.

Z tych 58 książek zrecenzowałam 37 pozycji, z czego 17 na zlecenie (odpowiednio 9 od nakanapie.pl, 6 od kobieta20.pl, 1 od strefarpg.pl, 1 od wydawnictwa Prószyński i S-ka). Opublikowałam również 5 stosików oraz zorganizowałam 3 konkursy, w których nagrody pochodziły z moich własnych zasobów. 

Gatunkowo jestem niezbyt zróżnicowana :)
1. Science-fiction - 21
2. Fantasy - 20
3. Kryminały, thrillery - 11
4. Obyczaje, dramaty - 3
5. Inne - 3

W przeważającej większości były to wersje papierowe, 1.5 książki przeczytałam jako e-book.

Nie mam pojęcia ile pozyskałam nowych książek, ani z jakich źródeł, a nie jestem w stanie tego policzyć. Jednakże patrząc na stosy koło biurka stwierdzam, że naprawdę wiele ;)
  • Najlepszą książką tego roku była dla mnie powieść Catherine Asaro "Wielka Inwersja" oraz "Gra Endera" O. S. Carda.
  • Największe emocje wzbudziła we mnie książka Jacka Ketchuma "Dziewczyna z sąsiedztwa", której nie byłam w stanie zrecenzować.
  • Największą stratą czasu była lektura książek "Piękne istoty", "Dziedziczka smoka" autorstwa Licia Troisi oraz "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie".
  • Z ciekawostek: uczestniczyłam w Fantastycznych Bachanaliach 2011, gdzie miałam okazję spotkać się z Peterem Wattsem oraz zdobyć jego autografy. Peter Watts to mój autor roku.

To by było na tyle podsumowań, nie będę was dłużej katować :) Przypominam jeszcze tylko, że trzeci konkurs świąteczny jeszcze trwa - zapraszam chętnych TUTAJ. A w najbliższej przyszłości na blogu pojawi się recenzja książki Petera Wattsa "Wir", trzeba tylko siąść i ją napisać...


A w Nowym 2012 Roku życzę Wam serdecznie:
  1. Braku końca świata! 
  2. Udanych ekranizacji książkowych ("Igrzyska Śmierci").
  3. Więcej czasu na czytanie i pieniędzy na kupowanie książek.
  4. Braku rozczarowań.
  5. Oraz żeby ten rok był lepszy niż ten odchodzący...