Autor: Peter Watts
Tytuł: Wir
Seria: Trylogia Ryfterów (#2)
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2011
Stron: 380
Moja ocena: 8/10
***
Pewnie niektórzy zauważyli, że byłam ostatnio bardzo mało aktywna w blogosferze. To wszystko za sprawą okresu przedsesyjnego, który na szczęście już się skończył. Teraz tylko sesja :P
Tytuł: Wir
Seria: Trylogia Ryfterów (#2)
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2011
Stron: 380
Moja ocena: 8/10
Miniony rok 2011 określiłam rokiem Petera Wattsa. Autor,
który zawitał w Polsce dwukrotnie – na Fantastycznych Bachanaliach w Zielonej
Górze oraz na Falkonie w Lublinie, okazał się być nie tylko świetnym pisarzem,
ale także interesującą i zabawną osobistością. Wykładów Kanadyjczyka przyszło
wysłuchać spore grono osób, oczarowanych świetnym „Ślepowidzeniem”. Nie można
jednak zapomnieć o Trylogii Ryfterów, którą pierwsi docenili polscy czytelnicy.
„Rozgwiazda” to studium psychologiczne grupy odmieńców na dnie oceanu, z
elementami fantastyki naukowej, ale przede wszystkim o niezapomnianym, przesączającym
się przez kartki książki klimacie. Wydawnictwo Ars Machina spełniło oczekiwania
wielu zaintrygowanych serią osób, wydając jej drugi tom – „Wir”.
Pamiętacie załogę Beebee? W sumie to nie musicie. Ale Lenie
Clarke kojarzycie na pewno. To ona była główną bohaterką „Rozgwiazdy”, a na
ostatnich stronach powieści oddalała się właśnie od śmiercionośnego wybuchu w
pobliżu stacji, który wysterylizował wielki pas oceanu. Przy okazji zniszczył
pobliskie wybrzeże, zostawiając tysiące ludzi bez dachu nad głową i z wieloma
pytaniami. Odpowiedzi na nie przyniosła postać w czarnym skafandrze i o białych
oczach, która wyłoniła się z wody. Dlaczego władze państwa podjęły tak
dramatyczną w skutkach decyzję? To wiedzą tylko wtajemniczeni, ale nie
wszystkim podoba się ta wiedza. Tymczasem, seria pożarów i oznaki buntu wśród
ludności świadczą o tym, że świat zaczyna zmierzać ku końcowi, a ktoś, kto
wydał rozkaz wysadzenia oceanu – chybił.
Pomysł śmiercionośnego wirusa, który jest inny niż wszystko,
co istnieje na Ziemi, a tym samym może przynieść jej zagładę, już w „Rozgwieździe”
mnie zaintrygował. Jego nazwa – Behemoth, wydaje się w tym miejscu jak
najbardziej adekwatna. Najważniejszą kwestią było to, w jaki sposób ludzkość
zdoła uniknąć końca. Sterylizacja oceanu wydawałaby się jak najbardziej
efektywna, nawet mimo wielomilionowych strat. Watts jednak w iście
hollywoodzkim stylu sprawia, że zagrożenie jest nadal realne, tyle ludzkich
istnień zgasło na marne, a nam zostaje snuć domysły, jak to się wszystko
skończy.
W porównaniu do poprzedniego tomu, tym razem, choć Clarke
dalej jest na „celowniku”, obserwujemy tzw. drugą stronę medalu, czyli
poczynania tych, którzy mają zająć się skutkami chybienia. Dokładniej poznajemy
świat ponad wodą, w którym urzędnicy mają „moralniaka”, dbającego o słuszność
ich poczynań, a na ulicach stoją budki zdolne przeprowadzić tomografię na
życzenie. Watts snuje ponurą wizję przyszłości, w której szarzy ludzie
traktowani są jako zło konieczne, nie warte zawracania sobie nim głowy, w
którym Internet nie istnieje w znanej nam teraz postaci. Inteligentne żele
zajmują się przydzielaniem dostępu do sieci oraz jej bezpieczeństwem, jednakże
okazuje się, że oddanie nawet małych obszarów władzy w ręce myślących
elektronicznych tworów nie jest zbyt dobrym pomysłem. To właśnie Internet,
czyli Wir – posuwa akcję do przodu, działając we własnym, nieznanym interesie.
Wyjście z wody nie do końca wyszło jednak książce na dobre –
Watts opuścił rejony, które zna jak własną kieszeń I zapuścił się na tereny, w
których rządzi genetyka, a to już poza obszarem jego wykształcenia. Pewne naukowe
zwroty będą na pewno niezrozumiałe – nie zrażajcie się jednak, gdyż, jak autor
pisze w „Źródłach”, sam nie wiedział o co chodzi, pisząc niektóre
sformułowania. Choć akcja gna do przodu, a na brak jej zwrotów nie można
narzekać, brakowało mi tu tego klimatu, którym tak zachwyciła mnie
„Rozgwiazda”. „Wir” jest nawet bardziej sci-fi od swojej poprzedniczki, co
uważam za ogromny plus, ale stało się to kosztem powiększenia liczby bohaterów
oraz dodania miejsc, w których obserwujemy ich poczynania.
Kolejny tom cyklu pod tytułem „Behemoth” (na szczęście w
jednym tomie, a nie dwóch) ukaże się w drugiej połowie tego roku. Oby choć
trochę powrócił w nim nastrój, z którym chciałabym identyfikować tę serię.
Chociaż trochę się rozczarowałam, „Wir” czytało mi się znakomicie. Peter Watts
urzeka zarówno stylem pisania, jak i pomysłami. Trzecia i ostatnia część
trylogii na pewno będzie cudownym literackim przeżyciem, na które czekam z
niecierpliwością.
***
Pewnie niektórzy zauważyli, że byłam ostatnio bardzo mało aktywna w blogosferze. To wszystko za sprawą okresu przedsesyjnego, który na szczęście już się skończył. Teraz tylko sesja :P
Przeczytam wkrótce, póki co jestem w trakcie lektury "Rozgwiazdy", wiec wolę nie ryzykować, że ta recenzja coś zepsuje ;)
OdpowiedzUsuńW sumie słusznie, bo jednak nie dało się tutaj nie spoilerować choć troszkę. Podziel się potem wrażeniami :)
UsuńZacznę od pierwszego tomu :)) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOkłada jest świetna. Nie znam tej serii, ale zaciekawiłaś mnie jak uda mi się ją gdzieś spotkać, to z ciekawości przeczytam.
OdpowiedzUsuńZachęcam gorąco, mam nadzieję, że Ci się to kiedyś uda :)
UsuńBoska okładka, muszę się kiedyś wziąć za tą serią, bo wydaje się ciekawa.:D
OdpowiedzUsuńJest ciekawa, choć trochę ciężka, ale warto ją zgłębić :)
UsuńAno właśnie, sama okładka już mówi ''No weź, nie bądź taka, co ci szkodzi spróbować'' ^^
OdpowiedzUsuńFaktycznie okładka jest piękna i zachęcająca. Jakbym nie wiedziała co to za książka wcześniej to i tak by mnie przyciągnęła :D
Usuńspoko, podoba mi się, chciałabym przeczytać, ale chyba tego nie zrobię, bo mam jeszcze sześć książek zaległych i muszę się z nimi uporać...
OdpowiedzUsuńWir nie ucieknie :)
Usuń"Tylko sesja"? Raczej chciałaś powiedzieć "aż sesja" ^^ Ja do Wiru, a tym bardziej do Behemot'a specjalnie się nie śpieszę. Właśnie skończyłem pierwszą część trylogii i muszę przyznać, że najmocniejszym jej elementem był klimat podwodnego miejsca akcji, tak więc skoro kolejna część odchodzi od tego to nie ma gdzie pędzić, mam inne znacznie bardziej interesujące mnie książki :) Ale na pewno po Wir w końcu sięgnę.
OdpowiedzUsuńAkurat w sesji mam "tylko" dwa egzaminy, więc nie ma porównania do okresu przedsesyjnego :P
UsuńFaktycznie, jeśli najbardziej kręcił Cię klimat, to Wir może Cię rozczarować. Najlepiej nie nastawiaj się na nic, a będzie dobrze :) Ja Behemotha chcę już, teraz, bo mnie Watts totalnie zakręcił :)
I ponownie klimaty nie moje, jednak jest w tej książce, poza samą okładką, która mnie zachwyciła!! :), coś intrygującego. Zatem możliwe, że prędzej, czy później sięgnę po obydwa tomy. Chociażby po to, aby po każdej przeczytanej stronie móc zerkać na okładkę :P A mam tak z wieloma książkami, których okładki uwielbiam. No bądźmy szczerzy, dla mnie okładka jest ważna, gdyż o wiele lepiej czyta mi się książkę z ładną okładką, niż z taką, na która patrzyć nie mogę. Nawet jeśli książka jest świetna! Przykładowo mam serię "Władcy Pierścieni" (cudo literackie!), ale z okropnymi okładkami (białe z jakimiś lalkami, kulkami itp.), moim zdaniem w ogóle nie odnoszące się do książek, no i stoję w połowie drugiego tomu już od ponad roku, a może nawet więcej i ruszyć nie mogę. Ojć, rozpisałam się trochę nie na temat, ale jak zaczęłam, to musiałam to z siebie wyrzucić :) Proszę o wybaczenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Patrycja (Ruczek)
"Władca Pierścieni" to nie seria tylko jedna książka ;) choć powszechnie przyjęło się, iż jest to trylogia. Z tego co napisałaś wynika, że masz wydanie Czytelnika z 81 roku, twarde okładki, obwoluty w odcieniach szarości z abstrakcyjnymi grafikami nie mającymi rzeczywiście nic wspólnego z treścią. Jak jednak można uważać je za okropne? Moim zdaniem to najlepsze i najładniejsze wydanie WP ^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńRacja, mój błąd. Jednak już weszło mi w nawyk mówienie o WP seria, gdyż wiem, że to sześć ksiąg - zatem na pewno nie trylogia jak właśnie mówią inni ;)
UsuńCo do okładek, dla mnie te lalki są wręcz straszne. I możliwe, że źle się wyraziłam. Okładki same w sobie okropne nie są, ale jako okładki WP to moim zdaniem już tak. Wiadomo, każdy ma inny gust, jednak gdyby zmienili centralną grafikę to wszystko prezentowałoby się o wiele lepiej. Pradawny alfabet przy krańcach okładek jest idealny. Biały kolor tła także. Tylko właśnie te abstrakcje mnie rażą w oczy i nic na to nie poradzę :) Bardzo podobałoby mi się wydanie w stylu "Silmarillion" od Amber z uzupełnionymi ilustracjami. No po prostu coś co na myśl by przywodziło - Władca Pierścieni :)
Poza filmowymi okładkami, które akceptuję tylko przy pewnych okazjach :)
Pozdrawiam. :)
Ja staram się jednak powstrzymać od sięgania po książkę tylko ze względu na jej okładkę :P Zawsze na wszelki wypadek sprawdzam jakieś opinie, bo już parę razy się to źle skończyło :P
UsuńA WP nie wiem czy nie mamy tego samego - Wydawnictwo Literackie 2002? Takie białe, twarda okładka... Ah jak tak na nie spojrzałam to bym sobie przeczytała jeszcze raz :) I mi w sumie te kuleczki nie przeszkadzają, na trzeciej części to coś gollumopodobne nawet jest ;P
Tak, tak. Zgadza się, chociaż ja mam 2006 ;)
UsuńNo jest, a na drugiej coś a'la drzewiec :D Ale no jakoś tak ehhh...nie podoba mi się coś w nich :) Może kiedyś mi minie :D Ale niedługo mam zamiar ruszyć ponownie z czytaniem II domu :) Może teraz dobrnę do końca, bo wiem, że warto. Wszystkie dzieła Tolkiena, które dotychczas czytałam bardzo mi się podobały. A dzisiaj nawet miałam w rękach śliczne wydanie "Legenda o Sigurdzie i Gudrun", niestety brak oszczędności zmusił mnie do obejścia się smakiem. Ale już zacieram na nią ręce :D
Ja co jakiś czas mam ochotę na powtórną przygodę z pierścieniem :) Kiedyś na pewno do Władcy wrócę, aczkolwiek nie mam pojęcia, kiedy - stosy mam ogromne :P A poza WP (i Hobbitem) Tolkiena czytałam tylko Silmarillion i jakoś nie bardzo mi podpasował... Może mi coś polecisz?
Usuń