sobota, 21 stycznia 2012

Peter Watts, "Wir" - recenzja

Autor: Peter Watts
Tytuł: Wir
Seria: Trylogia Ryfterów (#2)
Wydawnictwo: Ars Machina
Rok wydania: 2011
Stron: 380

Moja ocena: 8/10








Miniony rok 2011 określiłam rokiem Petera Wattsa. Autor, który zawitał w Polsce dwukrotnie – na Fantastycznych Bachanaliach w Zielonej Górze oraz na Falkonie w Lublinie, okazał się być nie tylko świetnym pisarzem, ale także interesującą i zabawną osobistością. Wykładów Kanadyjczyka przyszło wysłuchać spore grono osób, oczarowanych świetnym „Ślepowidzeniem”. Nie można jednak zapomnieć o Trylogii Ryfterów, którą pierwsi docenili polscy czytelnicy. „Rozgwiazda” to studium psychologiczne grupy odmieńców na dnie oceanu, z elementami fantastyki naukowej, ale przede wszystkim o niezapomnianym, przesączającym się przez kartki książki klimacie. Wydawnictwo Ars Machina spełniło oczekiwania wielu zaintrygowanych serią osób, wydając jej drugi tom – „Wir”.

Pamiętacie załogę Beebee? W sumie to nie musicie. Ale Lenie Clarke kojarzycie na pewno. To ona była główną bohaterką „Rozgwiazdy”, a na ostatnich stronach powieści oddalała się właśnie od śmiercionośnego wybuchu w pobliżu stacji, który wysterylizował wielki pas oceanu. Przy okazji zniszczył pobliskie wybrzeże, zostawiając tysiące ludzi bez dachu nad głową i z wieloma pytaniami. Odpowiedzi na nie przyniosła postać w czarnym skafandrze i o białych oczach, która wyłoniła się z wody. Dlaczego władze państwa podjęły tak dramatyczną w skutkach decyzję? To wiedzą tylko wtajemniczeni, ale nie wszystkim podoba się ta wiedza. Tymczasem, seria pożarów i oznaki buntu wśród ludności świadczą o tym, że świat zaczyna zmierzać ku końcowi, a ktoś, kto wydał rozkaz wysadzenia oceanu – chybił. 

Pomysł śmiercionośnego wirusa, który jest inny niż wszystko, co istnieje na Ziemi, a tym samym może przynieść jej zagładę, już w „Rozgwieździe” mnie zaintrygował. Jego nazwa – Behemoth, wydaje się w tym miejscu jak najbardziej adekwatna. Najważniejszą kwestią było to, w jaki sposób ludzkość zdoła uniknąć końca. Sterylizacja oceanu wydawałaby się jak najbardziej efektywna, nawet mimo wielomilionowych strat. Watts jednak w iście hollywoodzkim stylu sprawia, że zagrożenie jest nadal realne, tyle ludzkich istnień zgasło na marne, a nam zostaje snuć domysły, jak to się wszystko skończy.

W porównaniu do poprzedniego tomu, tym razem, choć Clarke dalej jest na „celowniku”, obserwujemy tzw. drugą stronę medalu, czyli poczynania tych, którzy mają zająć się skutkami chybienia. Dokładniej poznajemy świat ponad wodą, w którym urzędnicy mają „moralniaka”, dbającego o słuszność ich poczynań, a na ulicach stoją budki zdolne przeprowadzić tomografię na życzenie. Watts snuje ponurą wizję przyszłości, w której szarzy ludzie traktowani są jako zło konieczne, nie warte zawracania sobie nim głowy, w którym Internet nie istnieje w znanej nam teraz postaci. Inteligentne żele zajmują się przydzielaniem dostępu do sieci oraz jej bezpieczeństwem, jednakże okazuje się, że oddanie nawet małych obszarów władzy w ręce myślących elektronicznych tworów nie jest zbyt dobrym pomysłem. To właśnie Internet, czyli Wir – posuwa akcję do przodu, działając we własnym, nieznanym interesie.

Wyjście z wody nie do końca wyszło jednak książce na dobre – Watts opuścił rejony, które zna jak własną kieszeń I zapuścił się na tereny, w których rządzi genetyka, a to już poza obszarem jego wykształcenia. Pewne naukowe zwroty będą na pewno niezrozumiałe – nie zrażajcie się jednak, gdyż, jak autor pisze w „Źródłach”, sam nie wiedział o co chodzi, pisząc niektóre sformułowania. Choć akcja gna do przodu, a na brak jej zwrotów nie można narzekać, brakowało mi tu tego klimatu, którym tak zachwyciła mnie „Rozgwiazda”. „Wir” jest nawet bardziej sci-fi od swojej poprzedniczki, co uważam za ogromny plus, ale stało się to kosztem powiększenia liczby bohaterów oraz dodania miejsc, w których obserwujemy ich poczynania.

Kolejny tom cyklu pod tytułem „Behemoth” (na szczęście w jednym tomie, a nie dwóch) ukaże się w drugiej połowie tego roku. Oby choć trochę powrócił w nim nastrój, z którym chciałabym identyfikować tę serię. Chociaż trochę się rozczarowałam, „Wir” czytało mi się znakomicie. Peter Watts urzeka zarówno stylem pisania, jak i pomysłami. Trzecia i ostatnia część trylogii na pewno będzie cudownym literackim przeżyciem, na które czekam z niecierpliwością.

***

Pewnie niektórzy zauważyli, że byłam ostatnio bardzo mało aktywna w blogosferze. To wszystko za sprawą okresu przedsesyjnego, który na szczęście już się skończył. Teraz tylko sesja :P

20 komentarzy:

  1. Przeczytam wkrótce, póki co jestem w trakcie lektury "Rozgwiazdy", wiec wolę nie ryzykować, że ta recenzja coś zepsuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie słusznie, bo jednak nie dało się tutaj nie spoilerować choć troszkę. Podziel się potem wrażeniami :)

      Usuń
  2. Zacznę od pierwszego tomu :)) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okłada jest świetna. Nie znam tej serii, ale zaciekawiłaś mnie jak uda mi się ją gdzieś spotkać, to z ciekawości przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam gorąco, mam nadzieję, że Ci się to kiedyś uda :)

      Usuń
  4. Boska okładka, muszę się kiedyś wziąć za tą serią, bo wydaje się ciekawa.:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest ciekawa, choć trochę ciężka, ale warto ją zgłębić :)

      Usuń
  5. Ano właśnie, sama okładka już mówi ''No weź, nie bądź taka, co ci szkodzi spróbować'' ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie okładka jest piękna i zachęcająca. Jakbym nie wiedziała co to za książka wcześniej to i tak by mnie przyciągnęła :D

      Usuń
  6. spoko, podoba mi się, chciałabym przeczytać, ale chyba tego nie zrobię, bo mam jeszcze sześć książek zaległych i muszę się z nimi uporać...

    OdpowiedzUsuń
  7. "Tylko sesja"? Raczej chciałaś powiedzieć "aż sesja" ^^ Ja do Wiru, a tym bardziej do Behemot'a specjalnie się nie śpieszę. Właśnie skończyłem pierwszą część trylogii i muszę przyznać, że najmocniejszym jej elementem był klimat podwodnego miejsca akcji, tak więc skoro kolejna część odchodzi od tego to nie ma gdzie pędzić, mam inne znacznie bardziej interesujące mnie książki :) Ale na pewno po Wir w końcu sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w sesji mam "tylko" dwa egzaminy, więc nie ma porównania do okresu przedsesyjnego :P
      Faktycznie, jeśli najbardziej kręcił Cię klimat, to Wir może Cię rozczarować. Najlepiej nie nastawiaj się na nic, a będzie dobrze :) Ja Behemotha chcę już, teraz, bo mnie Watts totalnie zakręcił :)

      Usuń
  8. I ponownie klimaty nie moje, jednak jest w tej książce, poza samą okładką, która mnie zachwyciła!! :), coś intrygującego. Zatem możliwe, że prędzej, czy później sięgnę po obydwa tomy. Chociażby po to, aby po każdej przeczytanej stronie móc zerkać na okładkę :P A mam tak z wieloma książkami, których okładki uwielbiam. No bądźmy szczerzy, dla mnie okładka jest ważna, gdyż o wiele lepiej czyta mi się książkę z ładną okładką, niż z taką, na która patrzyć nie mogę. Nawet jeśli książka jest świetna! Przykładowo mam serię "Władcy Pierścieni" (cudo literackie!), ale z okropnymi okładkami (białe z jakimiś lalkami, kulkami itp.), moim zdaniem w ogóle nie odnoszące się do książek, no i stoję w połowie drugiego tomu już od ponad roku, a może nawet więcej i ruszyć nie mogę. Ojć, rozpisałam się trochę nie na temat, ale jak zaczęłam, to musiałam to z siebie wyrzucić :) Proszę o wybaczenie.

    Pozdrawiam,
    Patrycja (Ruczek)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Władca Pierścieni" to nie seria tylko jedna książka ;) choć powszechnie przyjęło się, iż jest to trylogia. Z tego co napisałaś wynika, że masz wydanie Czytelnika z 81 roku, twarde okładki, obwoluty w odcieniach szarości z abstrakcyjnymi grafikami nie mającymi rzeczywiście nic wspólnego z treścią. Jak jednak można uważać je za okropne? Moim zdaniem to najlepsze i najładniejsze wydanie WP ^^

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Racja, mój błąd. Jednak już weszło mi w nawyk mówienie o WP seria, gdyż wiem, że to sześć ksiąg - zatem na pewno nie trylogia jak właśnie mówią inni ;)
      Co do okładek, dla mnie te lalki są wręcz straszne. I możliwe, że źle się wyraziłam. Okładki same w sobie okropne nie są, ale jako okładki WP to moim zdaniem już tak. Wiadomo, każdy ma inny gust, jednak gdyby zmienili centralną grafikę to wszystko prezentowałoby się o wiele lepiej. Pradawny alfabet przy krańcach okładek jest idealny. Biały kolor tła także. Tylko właśnie te abstrakcje mnie rażą w oczy i nic na to nie poradzę :) Bardzo podobałoby mi się wydanie w stylu "Silmarillion" od Amber z uzupełnionymi ilustracjami. No po prostu coś co na myśl by przywodziło - Władca Pierścieni :)
      Poza filmowymi okładkami, które akceptuję tylko przy pewnych okazjach :)

      Pozdrawiam. :)

      Usuń
    4. Ja staram się jednak powstrzymać od sięgania po książkę tylko ze względu na jej okładkę :P Zawsze na wszelki wypadek sprawdzam jakieś opinie, bo już parę razy się to źle skończyło :P

      A WP nie wiem czy nie mamy tego samego - Wydawnictwo Literackie 2002? Takie białe, twarda okładka... Ah jak tak na nie spojrzałam to bym sobie przeczytała jeszcze raz :) I mi w sumie te kuleczki nie przeszkadzają, na trzeciej części to coś gollumopodobne nawet jest ;P

      Usuń
    5. Tak, tak. Zgadza się, chociaż ja mam 2006 ;)
      No jest, a na drugiej coś a'la drzewiec :D Ale no jakoś tak ehhh...nie podoba mi się coś w nich :) Może kiedyś mi minie :D Ale niedługo mam zamiar ruszyć ponownie z czytaniem II domu :) Może teraz dobrnę do końca, bo wiem, że warto. Wszystkie dzieła Tolkiena, które dotychczas czytałam bardzo mi się podobały. A dzisiaj nawet miałam w rękach śliczne wydanie "Legenda o Sigurdzie i Gudrun", niestety brak oszczędności zmusił mnie do obejścia się smakiem. Ale już zacieram na nią ręce :D

      Usuń
    6. Ja co jakiś czas mam ochotę na powtórną przygodę z pierścieniem :) Kiedyś na pewno do Władcy wrócę, aczkolwiek nie mam pojęcia, kiedy - stosy mam ogromne :P A poza WP (i Hobbitem) Tolkiena czytałam tylko Silmarillion i jakoś nie bardzo mi podpasował... Może mi coś polecisz?

      Usuń