Tytuł: Rezydent wieży. Księga I
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 220
Moja ocena: 8/10
Mag Klavres jest rezydentem wieży. Zamiast włóczyć się, zabijając orków, wolał osiąść w pobliżu miasta i pomagać odwiedzającym go drużynom (oczywiście, za „symboliczną” opłatą). Choć nie jest stary, swoje przygody już przeżył i wie, jak to z nimi jest naprawdę. Liczba rzeczy, o których nie wspomina się w historiach o bohaterach jest powalająca i nie warta zachodu. Chociaż broni się przed tym jak może, los czasem rzuci go w sam środek akcji, a wiele z tych mimowolnych przygód poznamy w pierwszej księdze „Rezydenta wieży”.
Zacznijmy właśnie od formy książki. Mamy tu do czynienia z pięcioma rozdziałami, z których każdy dotyczy innego wspomnienia maga –od groźnego spotkania z gadającym smokiem, przez intrygującą teorię magii opowieści, po pomoc bohaterskiej drużynie, jak na rezydenta wieży przystało. Nie są one oderwane od siebie, łączy je osoba Klavresa, miejsce akcji, postacie poboczne oraz pewna… zgryźliwość. Uważny czytelnik znajdzie wiele odniesień do gier typu Dungeons & Dragons. Postawa maga jest co najmniej wyjątkowa, co intryguje i zachęca do dalszej lektury.
W odróżnieniu od typowego heroicznego fantasy to nie główny bohater stoi na pierwszym planie w historiach przez niego opowiadanych. Z racji swojego usposobienia, woli on przyglądać się z boku, nie wtrącać się w losy bohaterów, od czasu do czasu pomagając im (za stosowną opłatą) na drodze do chwały. Nie jest on jednak jedynie obserwatorem, ludzie i przewrotny los nie pozwalają mu się nudzić. Jego specyficzny sposób opowiadania historii, zgryźliwe komentarze, niechęć do angażowania się w cokolwiek cuchnące sprawy, oraz nietypowe podejście do swojego zawodu wzbudzają w czytelniku ciekawość i sympatię niemal od pierwszej strony.
Andrzej Tuchorski stworzył nietypową powieść fantasy, która zadowoli zarówno zagorzałych fanów gatunku, jak i tych, którzy mają już dosyć wypraw na koniec świata po wyjątkowy skarb. Tą cienką, bo liczącą jedynie 220 strony, książeczkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Wnosi ona pewien powiew świeżości do wielokrotnie wałkowanych klimatów. Zachwyca również nastrojem – mag wspomina swoje przygody z wielkim sentymentem. Choć stara się pokazać, że niebezpieczne wyprawy nie są dla niego, ciężko mu z nich zrezygnować, a jeszcze trudniej się od nich uwolnić.
Prószyński i S-ka podzieliło „Rezydenta wieży” na dwie księgi. Jest to chwyt, który można przebaczyć, gdy obie części mają po 500 stron, ale w tym wypadku tyle wynosi ich wspólna objętość. Niemniej jednak wydanie jest porządne, a brak błędów redakcyjnych tylko cieszy. Mimo usilnych starań nie potrafię wskazać wad powieści na tle fabularnym. Powolną niekiedy akcję wynagradzają ciekawe opisy świata, które autor z pewnością jeszcze rozwinie w drugim tomie.
Książkę mogę polecić fanom nietuzinkowej fantastyki, którym znudziły się typowe wyprawy drużyn przeciwko złu, oraz tym którzy mają ochotę na odmienne spojrzenie na rozegrane setki razy scenariusze. Zawieść może ich jedynie fakt, że będą musieli dwukrotnie wydać pieniądze na w praktyce jedną powieść, gdyż przygody Klavresa opisane w jednej księdze nie zaspokoją czytelniczej ciekawości.
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 220
Moja ocena: 8/10
Graliście kiedyś w gry RPG? Nieważne, czy komputerowe, czy towarzyskie - skład drużyny, która wyrusza na poszukiwanie przygód jest zazwyczaj ten sam. Co jednak jeśli obok wojownika i łucznika zabraknie w niej maga?
Mag Klavres jest rezydentem wieży. Zamiast włóczyć się, zabijając orków, wolał osiąść w pobliżu miasta i pomagać odwiedzającym go drużynom (oczywiście, za „symboliczną” opłatą). Choć nie jest stary, swoje przygody już przeżył i wie, jak to z nimi jest naprawdę. Liczba rzeczy, o których nie wspomina się w historiach o bohaterach jest powalająca i nie warta zachodu. Chociaż broni się przed tym jak może, los czasem rzuci go w sam środek akcji, a wiele z tych mimowolnych przygód poznamy w pierwszej księdze „Rezydenta wieży”.
Zacznijmy właśnie od formy książki. Mamy tu do czynienia z pięcioma rozdziałami, z których każdy dotyczy innego wspomnienia maga –od groźnego spotkania z gadającym smokiem, przez intrygującą teorię magii opowieści, po pomoc bohaterskiej drużynie, jak na rezydenta wieży przystało. Nie są one oderwane od siebie, łączy je osoba Klavresa, miejsce akcji, postacie poboczne oraz pewna… zgryźliwość. Uważny czytelnik znajdzie wiele odniesień do gier typu Dungeons & Dragons. Postawa maga jest co najmniej wyjątkowa, co intryguje i zachęca do dalszej lektury.
W odróżnieniu od typowego heroicznego fantasy to nie główny bohater stoi na pierwszym planie w historiach przez niego opowiadanych. Z racji swojego usposobienia, woli on przyglądać się z boku, nie wtrącać się w losy bohaterów, od czasu do czasu pomagając im (za stosowną opłatą) na drodze do chwały. Nie jest on jednak jedynie obserwatorem, ludzie i przewrotny los nie pozwalają mu się nudzić. Jego specyficzny sposób opowiadania historii, zgryźliwe komentarze, niechęć do angażowania się w cokolwiek cuchnące sprawy, oraz nietypowe podejście do swojego zawodu wzbudzają w czytelniku ciekawość i sympatię niemal od pierwszej strony.
Andrzej Tuchorski stworzył nietypową powieść fantasy, która zadowoli zarówno zagorzałych fanów gatunku, jak i tych, którzy mają już dosyć wypraw na koniec świata po wyjątkowy skarb. Tą cienką, bo liczącą jedynie 220 strony, książeczkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Wnosi ona pewien powiew świeżości do wielokrotnie wałkowanych klimatów. Zachwyca również nastrojem – mag wspomina swoje przygody z wielkim sentymentem. Choć stara się pokazać, że niebezpieczne wyprawy nie są dla niego, ciężko mu z nich zrezygnować, a jeszcze trudniej się od nich uwolnić.
Prószyński i S-ka podzieliło „Rezydenta wieży” na dwie księgi. Jest to chwyt, który można przebaczyć, gdy obie części mają po 500 stron, ale w tym wypadku tyle wynosi ich wspólna objętość. Niemniej jednak wydanie jest porządne, a brak błędów redakcyjnych tylko cieszy. Mimo usilnych starań nie potrafię wskazać wad powieści na tle fabularnym. Powolną niekiedy akcję wynagradzają ciekawe opisy świata, które autor z pewnością jeszcze rozwinie w drugim tomie.
Książkę mogę polecić fanom nietuzinkowej fantastyki, którym znudziły się typowe wyprawy drużyn przeciwko złu, oraz tym którzy mają ochotę na odmienne spojrzenie na rozegrane setki razy scenariusze. Zawieść może ich jedynie fakt, że będą musieli dwukrotnie wydać pieniądze na w praktyce jedną powieść, gdyż przygody Klavresa opisane w jednej księdze nie zaspokoją czytelniczej ciekawości.
Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję.
Link do recenzji w serwisie: Nietuzinkowy mag
Ooo, właśnie "Rezydent Wieży" spogląda na mnie z półki z nadzieją, prosząc o przeczytanie. Moja motywacja wzrosła.
OdpowiedzUsuń"...zadowoli zarówno zagorzałych fanów gatunku, jak i tych, którzy mają już dosyć wypraw na koniec świata po wyjątkowy skarb." cóż chyba jednak mocno się na tym twierdzeniu poślizgnęłaś ^^ Taki Fenrir w przeciwieństwie do Ciebie (piszesz, że nie potrafisz wskazać wad), nie potrafił chyba wskazać zalet :D Po recenzji na Zaginionym Almanachu postanowiłem do książki z kijem nie podchodzić, a tu nagle u Ciebie tak pozytywna opinia?
OdpowiedzUsuńZaintrygowało mnie to i choć nadal po książkę sięgać nie zamierzam, to jeśli kiedyś jakimś cudem wpadnie mi w ręce (bo płacić za nią nie będę :P) to nie wyrzucę jej przez okno tylko przeczytam by wyrobić sobie własne zdanie :)
Heh, Fenrira akurat recenzji nie czytałam, ale mi się naprawdę podobało. Takie inne niż zwykłe książki tego typu i naprawdę jak dla mnie może się spodobać każdemu (widać nie Fenrirowi :P).
UsuńMyślę, że kiedyś możesz spróbować, wydaje mi się, że Ci się również spodoba :)
Różne są gusta i dzięki temu na świecie nie jest nudno;) Zobaczę w bibliotece, gdyż książka wydaje się być dość fajna.
UsuńByć może sięgnę, choć nie lubię zagrywek z dzieleniem całości na dwa. Nie, od kiedy książki obciążone są podatkiem. Natomiast tak swoją drogą - zawsze zastanawiała mnie odmiana słowa ork, i sądzę, że skoro to TEN ork, to zabija się orków, a TA orka to takie zwierzątko morskie :)
OdpowiedzUsuńHah, dziękuję za uwagę :) Jak tak to teraz przeczytałam to faktycznie, śmiesznie brzmi :D Już poprawiam. A do sięgnięcia namawiam :)
UsuńŚwietna okładka i chętnie poznam jej treść, tym bardziej, iż ostatnio mam ochotę na coś z fantastyki.
OdpowiedzUsuńOkładka ciekawa, a i treść niczego sobie :) Jak najbardziej polecam :)
UsuńZapowiada się ciekawa lektura. Ostatnio mam ochotę na coś z gatunku fantasty, więc chętnie rozejrzę się za tą pozycją.
OdpowiedzUsuńBaaardzo lubię fantastykę, więc ta książka mogłaby przypaść mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńCzytałam obie części i... no cóż, książka wydała mi się nudna i wtórna, miałam poczucie straconego czasu. Zupełnie nie przypadła mi do gustu, ale ile ludzi, tyle opinii:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Może być ciekawa, świetna recenzja...
OdpowiedzUsuń