Tytuł: Dzieci demonów
Autor: J.M. McDermott
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 272
Moja ocena: 7/10
Jonie, Rachel i innym nie pozostawiono wyboru – urodzili się ze zniekształconym ciałem i musieli nauczyć się wtapiać w tłum. Ten pierwszy miał łatwiej, skrzydła obcięła mu matka, a potem pozostało jedynie unikać niepotrzebnych kontaktów i palić wszystko, czego się dotknie. Dziewczyna jednak ma skórę pokrytą łuskami, które ukrywa pod grubymi szatami czarownicy. Wraz z bratem ucieka z miasta do miasta, by zgubić pogoń i ciągnący się za nią szlak śmierci. Tak trafia do Psiej Ziemi, którą zaczyna uważać za dom, póki nie poznaje innych takich jak ona.
Z początku najtrudniejszym elementem lektury jest narracja. Prowadzona przez bezimienną tropicielkę demonów opisuje drogę jej i jej męża do miasta, w którym znajdują się ogniska zarazy. W pewnym sensie „wchodzi ona do głowy” Jonie, którego ciało znaleźli na obrzeżach. Równocześnie śledzimy przejmujące losy tego półdemona, a także małżeństwo podążające tropem z jego wspomnień. Możemy jedynie zgadywać, co Wędrowcy spotkają za rogiem oraz, czy zdołają złapać pozostałych, póki nie będzie za późno.
Właśnie ten element zaskoczenia, który serwuje nam McDermott, wysuwa się na pierwszy plan. Opisy miasta oraz życia jego mieszkańców owiane są tajemnicą, przez dłuższy czas nie wiemy nawet, co tak naprawdę łączy bohaterów. Z każdą przewróconą kartką Wędrowcy zacieśniają kręgi wokół półdemonów, a my z pewną zgrozą obserwujemy kolejne wypalone ogniska zarazy. Same postacie są dość szczegółowo nakreślone, gdyż patrzymy na nie z punktu widzenia Jony. Ten zabieg stawia pod znakiem zapytania moralność i słuszność polowania małżeństwa na ludzi, których los tak okrutnie doświadczył, a którzy uważają, by nikogo więcej nie skrzywdzić.
Na pewno o wiele więcej o losach bohaterów – zarówno Wędrowców, jak i potomków Bezimiennych – dowiemy się w kolejnych tomach, gdyż „Dzieci demonów” to pierwszy tom trylogii „Psia Ziemia”. Pozostaje nam tylko czekać i liczyć, że Prószyński i S-ka jak najszybciej wyda część drugą. Jedyne do czego mogę się przyczepić to spolszczenie tytułu, który w luźnym tłumaczeniu z angielskiego powinien brzmieć „Nigdy się nie znali”, co nijak ma się do polskiej wersji, aczkolwiek „Dzieci demonów” brzmi o wiele lepiej i chwytliwie.
Słysząc o demonach i ich łowcach nasuwa się na myśl cykl Petera V. Bretta. Choć można znaleźć między nimi pewne podobieństwa, „Malowanego człowieka” i inne tomy polubiłam bardziej, gdyż więcej tam akcji, a sama historia jest bardziej rozbudowana. Powieść J. M. McDermott to także czyste, mroczne fantasy, w którym przez kartki przebija nastrój strachu i niepewności bohaterów. Czy pomioty demonów w pełni zasługują na śmierć z ręki wilczych Wędrowców? Tego dowiemy się w kolejnych tomach serii. Póki co, „Dzieci demonów” Wam polecam.
Autor: J.M. McDermott
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 272
Moja ocena: 7/10
W mieście zwanym wśród wilków Psią Ziemią rozprzestrzenia się zaraza. Nie jest to jednak zwykły, choć zabójczy wirus, lecz substancja, która skazi wszystko, czego się dotknie. Przeżre ubrania, wniknie w glebę, a nosiciel umrze w męczarniach. Taką moc ma tylko krew pomiotów demonów, Bezimiennych, sług złej bogini. Żyją wśród ludzi, a jedyne po czym można ich rozpoznać to obumierające życie wokoło nich. W ślad za nimi ruszają Wędrowcy Erin, ludzie potrafiący zamieniać się w wilki, których celem jest wyplewienie zarazy. Mąż i żona, których imion nie znamy, potrafią wniknąć we wspomnienia martwych pomiotów, by prześledzić ich życie i myśli. Nie spoczną, póki nie zabiją ostatniego z dzieci demonów. Co jednak jeśli nie wszystkie są złe i bezwzględne, a wręcz przeciwnie – dbają, by nikomu nie stała się krzywda?
Jonie, Rachel i innym nie pozostawiono wyboru – urodzili się ze zniekształconym ciałem i musieli nauczyć się wtapiać w tłum. Ten pierwszy miał łatwiej, skrzydła obcięła mu matka, a potem pozostało jedynie unikać niepotrzebnych kontaktów i palić wszystko, czego się dotknie. Dziewczyna jednak ma skórę pokrytą łuskami, które ukrywa pod grubymi szatami czarownicy. Wraz z bratem ucieka z miasta do miasta, by zgubić pogoń i ciągnący się za nią szlak śmierci. Tak trafia do Psiej Ziemi, którą zaczyna uważać za dom, póki nie poznaje innych takich jak ona.
Z początku najtrudniejszym elementem lektury jest narracja. Prowadzona przez bezimienną tropicielkę demonów opisuje drogę jej i jej męża do miasta, w którym znajdują się ogniska zarazy. W pewnym sensie „wchodzi ona do głowy” Jonie, którego ciało znaleźli na obrzeżach. Równocześnie śledzimy przejmujące losy tego półdemona, a także małżeństwo podążające tropem z jego wspomnień. Możemy jedynie zgadywać, co Wędrowcy spotkają za rogiem oraz, czy zdołają złapać pozostałych, póki nie będzie za późno.
Właśnie ten element zaskoczenia, który serwuje nam McDermott, wysuwa się na pierwszy plan. Opisy miasta oraz życia jego mieszkańców owiane są tajemnicą, przez dłuższy czas nie wiemy nawet, co tak naprawdę łączy bohaterów. Z każdą przewróconą kartką Wędrowcy zacieśniają kręgi wokół półdemonów, a my z pewną zgrozą obserwujemy kolejne wypalone ogniska zarazy. Same postacie są dość szczegółowo nakreślone, gdyż patrzymy na nie z punktu widzenia Jony. Ten zabieg stawia pod znakiem zapytania moralność i słuszność polowania małżeństwa na ludzi, których los tak okrutnie doświadczył, a którzy uważają, by nikogo więcej nie skrzywdzić.
Na pewno o wiele więcej o losach bohaterów – zarówno Wędrowców, jak i potomków Bezimiennych – dowiemy się w kolejnych tomach, gdyż „Dzieci demonów” to pierwszy tom trylogii „Psia Ziemia”. Pozostaje nam tylko czekać i liczyć, że Prószyński i S-ka jak najszybciej wyda część drugą. Jedyne do czego mogę się przyczepić to spolszczenie tytułu, który w luźnym tłumaczeniu z angielskiego powinien brzmieć „Nigdy się nie znali”, co nijak ma się do polskiej wersji, aczkolwiek „Dzieci demonów” brzmi o wiele lepiej i chwytliwie.
Słysząc o demonach i ich łowcach nasuwa się na myśl cykl Petera V. Bretta. Choć można znaleźć między nimi pewne podobieństwa, „Malowanego człowieka” i inne tomy polubiłam bardziej, gdyż więcej tam akcji, a sama historia jest bardziej rozbudowana. Powieść J. M. McDermott to także czyste, mroczne fantasy, w którym przez kartki przebija nastrój strachu i niepewności bohaterów. Czy pomioty demonów w pełni zasługują na śmierć z ręki wilczych Wędrowców? Tego dowiemy się w kolejnych tomach serii. Póki co, „Dzieci demonów” Wam polecam.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka
Jak będę miała okazję, to z pewnością przeczytam;)
OdpowiedzUsuńWielce zacna książka, bardzo dobrze ją wspominam :D
OdpowiedzUsuńZacna to mocne (i fajne :D) słowo, dla mnie była całkiem przyjemna, ale mam nadzieję, że kolejne części będą lepsze :)
UsuńJak mi wpadnie w ręce to przeczytam. To jedna z niewielu pozycji NF, na którą naprawdę mam ochotę.
OdpowiedzUsuńA według mnie nie jest to najlepsza książka z NF (a nie czytałam jeszcze np. Simmonsa), ale myślę, że na podium miejsce dla niej by się znalazło. Tak czy siak, ja nadal czekam na coś co mnie powali w tej serii :P
UsuńZestarzejesz się i umrzesz ^^
UsuńPrzeczytam, gdy będzie znana data wydania kolejnego tomu. ;) Ten jest dość krótki, więc zdążyłby się skończyć, nim bym się naprawdę wciągnęła. :)
OdpowiedzUsuńW sumie wcale nie głupio, bo ten tom kończy się w dość strategicznym momencie... :)
UsuńJa tam jeszcze widziałam opowieść o obcości - Wędrowcy do takiego stopnia przecież NIE są ludźmi, że właściwie nie można mieć pewności, czy jeszcze stosują się do nich ludzkie kryteria moralności... No i ja akurat cenię minimalizm - taki on ostatnio rzadki w fantastyce.
OdpowiedzUsuń"Malowanego człowieka" nie znam, ale mam zamiar poznać.;)
Ni o drugi tom już po angielsku jest, wydawnictwo nawet prowadzi przymiarki do zakupu praw. Ale póki co, żadnych konkretów nie ma.
Widzę, że jesteś dobrze poinformowana :) Dobrze wiedzieć, na jakim etapie są prace na polskim wydaniem kontynuacji :)
UsuńWłaśnie widziałam, że drugi tom już jest i miałam nadzieję, że jednak więcej w Polsce się z nim dzieje... No trudno, ale wydać raczej muszą, kogo zadowoli taka cieniutka książeczka? :P
UsuńDla mnie narracja od samego początku była wabikiem - gdyby nie ten specyficzny styl zapewne nawet nie zainteresowałabym się książką :)
OdpowiedzUsuńDokładnie :) Mnie przyciągnęły jeszcze te całe demony, ale autorowi udało się mnie zaskoczyć :)
UsuńOd jakiegoś już czasu ta książka za mną "chodzi". Czekam tylko na okazję, aby dostać ją w swoje łapki :)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja tylko podsyca moją chęć sięgnięcia po tę pozycję ;)
Cieszę się :) Mam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu :)
UsuńKolejna pozytywna recenzja, chyba faktycznie będę musiała się bliżej z nią zapoznać.
OdpowiedzUsuńZachęcam :) Do tego mała objętość i specyficzna narracja powinny umilić lekturę :)
UsuńCzytałam tą książkę i wspominam ją bardzo miło. :)
OdpowiedzUsuńCięzko mi się przekonać do takich książek !
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci ksiązki jaką obecnie czytasz. Sama nie mogę się doczekać kiedy "Gra o Tron" wpadnie w moje łapki !
Wpdnij do mnie