Tytuł: EVE. Era empireum
Autor: Tony Gonzales
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2011
Stron: 592
Gry MMORPG niezmiennie cieszą się dużą popularnością wśród
nastoletnich (i nie tylko) graczy. Rozbudowane światy, wielka swoboda decyzji i
kontakt z innymi amatorami spędzania czasu online to jedne z wielu rzeczy,
które je określają i przyciągają do siebie ludzi. Nie inaczej jest w EVE, w jej
przypadku dodatkową zachętą jest miejsce akcji – rozległy wszechświat, który
daje nieskończone wręcz możliwości. Kto nie zagrał, nigdy się nie dowie, jak
unikalne jest to doświadczenie. Doświadczenie, które Tony Gonzales spróbował
przedstawić na kartach książki „EVE. Era Empireum”.
Ludzie dawno temu opuścili Ziemię. Zasiedlili wiele planet
odległych od niej o miliony lat świetlnych. Podzieleni na potężne frakcje stoją
w obliczu katastrofy - w Nowym Edenie nastał kres pokoju. Gdy parę jednostek
chce osiągnąć absolutną władzę i poddanie innych, wielkie nacje zaczynają mieć
problemy z utrzymaniem chwiejnej równowagi. Tibus Heth, kierowany przez
tajemniczego Brokera, obala wielkie korporacje, a klon Falke’a Grange’a
przeżywa zamach na swoje życie, lecz zarazem traci pamięć. Plany wielkich
osobistości padają niczym domek z kart, naprzeciwko buntownikom wychodzą jednak
ci, którym zależy na losach świata. W tę skomplikowaną sytuację mimowolnie
zostają wplątani zwykli obywatele, których przeżycie zależy od prawidłowych
wyborów i szczęśliwych zrządzeń losu.
Fabuła książki dzieli się na rząd głównych wątków, z których
każdy jest równie ważny. Nie mamy tu tak zwanego głównego bohatera, ale wiele
postaci mniej lub bardziej znaczących. Choć ich imiona potrafią się mylić, na
niemal sześciuset stronach, autor zdołał nadać im osobowość i zapewnić sympatię
(lub antypatię) czytelnika. Śledzimy ich losy, dowiadując się przy tym o tak
różnych kulturach wszystkich frakcji, poznając cywilizacje i ich religie,
obserwując rozwijające się procesy społeczne. Akcji niczym z filmów
sensacyjnych znajdziemy tu jak na lekarstwo. To właśnie na ukazanie tych
przemian i ludzkich pragnień postawił Gonzales. Niejednokrotnie zmusi
czytelnika do chwili namysłu nad istotą klonowania, intensywnego zbrojenia,
niewolnictwa, czy nierówności społecznych.
Nie zawsze do końca czuć, że akcja dzieje się w odległej
przyszłości, w głębokim kosmosie. Wszystkie technologiczne nowinki, które
pojawiają się w powieści są traktowane nieco po macoszemu, bez wgłębiania się w
szczegóły i tajniki ich działania. W niektórych przypadkach wysoce rozwinięta
technika traktowana jest wręcz jako magia – tajemnicza i niemożliwa do
poznania. Jednocześnie poprzez płynny styl autora powyższe mankamenty nie
wydają się być wadą. Lektura płynie szybko i bezboleśnie, rzadko tylko
przyprawiając o zawrót głowy, wspomnianym przeze mnie wyżej natłokiem nazwisk.
Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę w przypadku tej książki
jest jej wygląd zewnętrzny. Większy niż normalnie format, wiele stron i
przejrzyste litery zapowiadają długą, acz emocjonującą lekturę. Gabaryty nie
sprzyjają noszeniu jej w torebce, a i liczba znaków na stronę jest większa niż
w innych powieściach, przez co czas czytania znacząco się wydłuża. Miłym
elementem są oznaczenia rozdziałów według symbolu nacji, której losy zostają
aktualnie przedstawione. Najbardziej brakowało mi mapki wpływów lub jakiegokolwiek przedstawienia
wszystkich frakcji. Autor uparcie skraca ich nazwy do form władzy jakie w nich
panują, czym dodatkowo spowalnia czytanie.
Choć „Era Empireum” to książka powstała na bazie MMORPG, by
w pełni zrozumieć i cieszyć się lekturą, nie trzeba być zatwardziałym graczem.
Jest to z pewnością pewien sposób promocji gry, za którą niestety trzeba
płacić. Gdyby nie moja silna wola i chroniczny brak czasu książka ta
zachęciłaby mnie do zagrania w grę, która zapowiada się wybitnie interesująco.
Po odpaleniu 14-dniowej darmowej wersji demo mam ochotę na więcej, czego
zasługa na pewno po części leży w powieści Gonzalesa.
Książka osiąga swój cel – zachęca do kupienia EVE Online, a
zarazem zapewnia ambitną rozrywkę z wysokiej półki. Nie jest to space opera,
prędzej typowa powieść science-fiction, w której autor poprzez ukazanie
przyszłości komentuje obecne wydarzenia. Jest ona idealnym uzupełnieniem, a
także wprowadzeniem do świata EVE. Zadowoli zarówno czytelników nie
zainteresowanych grą, jak i jej miłośników.
Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl za co serdecznie dziękuję
Mimo naprawdę szczegółowej i zachęcającej recenzji nie skuszę się na tę ksiązke, gdyż nie potrafię odnaleźć się w takich klimatach, ale wiem komu polecić tę ksiązkę ;-)
OdpowiedzUsuńKiedyś gdzieś czytałam, że aby napisać dobre sci-fi, trzeba doskonale znać fizykę. I gdy wspomniałaś o tym: "Wszystkie technologiczne nowinki, które pojawiają się w powieści są traktowane nieco po macoszemu, bez wgłębiania się w szczegóły i tajniki ich działania. W niektórych przypadkach wysoce rozwinięta technika traktowana jest wręcz jako magia – tajemnicza i niemożliwa do poznania." - właśnie mi się przypomniało :)
OdpowiedzUsuń@limonka Jeszcze w tym wypadku autor miał ułatwione zadanie, gdyż świat wraz z mechanizmami działania zostały wymyślone za niego. Ale z tą magią to prawda, a ja do tej pory nie wiem kim do końca są kapsularze :)
OdpowiedzUsuńWeź zacznij dodawać oceny co? :P Dobrze jest wiedzieć jaki wydźwięk ma recenzja przed jej przeczytaniem ;)
OdpowiedzUsuńDługo sie zastanawiałem, czy sobie tej książki nie wziąć do recenzji, ale koniec końców zrezygnowałem w obawie, że będzie to tylko próba nabicia dodatkowej kasy. Widzę że się myliłem, ale nie do końca:) gdzies kiedyś napisałem, że 600 stronicowa książka musi być świetna, żeby chciało im się ją czytać i tym razem zastosuję to stwierdzenie w praktyce:)
OdpowiedzUsuńI mam dylemat. Z jednej strony książek pisanych na podstawie gier programowo nie cierpię, z drugiej - brzmi ciekawie. I co teraz?;)
OdpowiedzUsuńRozpaczliwe sytuacje wymagają rozpaczliwych metod. Rzuć monetą :D
OdpowiedzUsuń@Harashiken Musze się do pomysłu ocen przyzwyczaić xP No i w sumie po co masz się nastawiać na pozytywną lub negatywną recenzję? :P
OdpowiedzUsuń@podsluch Z tą 600-stronicową książką w pełni się z Tobą zgodzę - jakby nie było warto, bardzo wpieniałoby to czytelników :P I myślę, że w tym wypadku rzeczywiście jest bardzo dobrze, a momentami świetnie. Takie sci-fi pełną gębą :)
@Moreni Mam tak jak Ty - nie czytałam żadnej książki opartej na grze, poza tą. I myślę, że dobrze zrobiłam, że tamtych nie ruszałam, ale ta... no zupełnie inny poziom :) Autor się postarał i skutecznie zachęca do zagrania w grę. Nie rzucaj monetą tylko idź za głosem serca... ekhm, recenzji :)
Po to, że jak widzę, że jest pozytywna to przeczytam z ciekawości od razu, a jak jest negatywna i nie mam szczególnej ochoty bądź czasu na dłuższy tekst to mogę odłożyć na później wiedząc, że niewiele tracę.
OdpowiedzUsuńTo sobie dopisuję do listy już bez marudzenia.;)
OdpowiedzUsuńNie jestem miłośniczką gier ale science fiction i owszem, nawet bardzo. Dlatego książka mnie bardzo zainteresowała :)
OdpowiedzUsuń@Immora
OdpowiedzUsuńWiem, że piszę po niewczasie (2 lata? Derp...), ale w książce jest dokładnie powiedziane kim są. Choć nie jest to podane na tacy - tak tam jest, opisy świata są wlepione w okoliczności. Jest to z jednej strony bardzo dynamiczne i filmowe, z drugiej można nie załapać treści.
I tak wyjaśnię kim są
Kapsularze to bohaterowie graczy z EVE mmo. W świecie gry to taka banda ludzi, którym udało się przetrwać bardzo rygorystyczny i trudny kurs, gdzie były ćwiczenia zarówno umysłowe jak i fizyczne. Wszystko po to by ich ciała były w stanie zaakceptować i przystosować się do implantów które w połączeniu ze statkiem kosmicznym przerabiają jego mózg w komputer pokładowy. Implanty te są na tyle inwazyjne, że nie a się ich wszczepić, a jedynie ciało może obrosnąć gniazda, dlatego każdy zostaje na starcie sklonowany. Dla wielu konserwatystów oznacza to że taka osoba umarła, a klon to nowy byt. Bardzo niewielu ludzi jest w stanie przejść taką torturę bez objawów syndromu wyparcia (gdzie układ nerwowy mówi: nope i zmienia się w toffi). Z drugiej strony są tak potrzebni, że wiele się im wybacza - CONCORD finansuje im klony, zaś sami robią za swego rodzaju gwiazdy i elitę w oczach społeczeństwa. Żadna korporacja lub rząd też nie odważy się im bezpośrednio rozkazywać. Choć spora grupa bezpośrednio współpracuje z ugrupowaniami politycznymi, większość to najemnicy. Inni (jak. np. ja), zasiedlają regiony gdzie cywilizacja nie dotarła (czyli jest ogromne nie wyeksploatowane bogactwo) i działają jak gangi rywalizując o wpływy i ziemię.
Pozdrawiam
-Kenneth Freadshaw