poniedziałek, 31 października 2011

#42 Namiestniczka - recenzja

Tytuł: Namiestniczka
Autor: Wiera Szkolnikowa
Seria: Trylogia Suremu (Tom 1)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011











Intrygująco wyglądająca z zewnątrz cegła zapowiada nam historię pretendującą do bycia równie imponującą i emocjonującą jak „Władca Pierścieni”. Jest to jednak nieco inny typ fantastyki, co wcale nie oznacza, że gorszy. Pierwszy tom Trylogii Suremu Wiery Szkolnikowej wydany został przez Prószyńskiego i S-kę w serii „(Prawdopodobnie) najlepsze książki na świecie”. W przypadku „Namiestniczki” jak najbardziej się z tym zgadzam.

Enrissa to tytułowa Namiestniczka. Nie bez trudu potrafiła zjednoczyć poszatkowane ziemie swojego imperium, kończąc tym samym wieloletnią wojnę, z korzyścią dla swego ludu. Nie wszyscy jednakże są pod wrażeniem jej dokonań i chcą ugiąć się pod jej zdecydowaną ręką. Z pomocą swego zaufanego sekretarza, musi stawić czoła nie tylko typowym wewnętrznym problemom w państwie. Powoli, lecz nieubłaganie nadchodzi dzień wypełnienia starożytnego proroctwa, które może zniweczyć wszystkie plany Enrissy.

Fabuła książki jest skomplikowana i złożona. Obok głównej historii Namiestniczki, mamy tu do czynienia z wieloma pomniejszymi, ale równorzędnymi wątkami, w których możemy lepiej poznać świat i licznych bohaterów książki, co na pewno zaprocentuje w kolejnych tomach. Nie oznacza to jednak, że ze względu na takie rozdrobnienie czyta się ją ciężko i trudno. Wręcz przeciwnie – choć niektóre historie wydadzą się nam ciekawsze, a inne mniej, składają się one w logiczną całość, która wciąga i fascynuje.

Brak podziału na postacie dobre i złe jest jednym z największych plusów książki. Podczas lektury nie sposób nie polubić bohaterów, by w następnej chwili ich nienawidzić. Choć zdawać by się mogło, że niektórzy pojawiają się bezsensownie, każdy z nich ma pewien cel, ważną rolę do odegrania w tej historii. Ta wielość równie ważnych osób z początku potrafi przyprawić o ból głowy. Do zapamiętania dostaniemy mnóstwo imion, nazw własnych oraz pozycji społecznych, lecz już po pewnym czasie wszystko staje się znane i charakterystyczne.

Fani fantastyki mogą oczekiwać jakiegoś porównania z „Władcą Pierścieni”. „Namiestniczka” przypomina ją objętościowo, ale to właściwie wszystko. Nie jest to typowa, heroiczna fantasy, w której drużyna dostaje do spełnienia pewną misję i wędruje na spotkanie Przeznaczenia. Zamiast skupiać się na kreacji świata, ras go zamieszkujących czy innych detali, Szkolnikowa wybiera intrygi, skomplikowane zawirowania społeczne i wiele równorzędnych bohaterów. Nie znaczy to oczywiście, że elementy, za które głównie czytamy fantastykę są tu nieobecne. Świat ma swoją historię, obyczaje, podziały i legendy. Pojawiają się inne rasy, a magia ma kardynalne znaczenie. Jednakże poza ludźmi spotkamy tu jedynie elfy i półelfy, choć moc, którą władają magowie wydaje się być potężniejsza od tej gandalfowej. 

Czy warto więc przebrnąć przez te 800 stron, bez mała parę dni lektury? Z ostatnią przewróconą kartką poczujemy żal, że to już koniec. Będziemy zaintrygowani, czym jeszcze zaskoczy nas rosyjska autorka w kolejnych częściach Trylogii Suremu. Jedno wiem na pewno – jeśli następne tomy utrzymają poziom, będzie to fascynująca przygoda, której finału nie sposób odgadnąć. Zatem, kiedy będziecie mieli ochotę na niebanalną przygodę, pełną intryg, manipulacji i czarów, tak różną od typowych pozycji fantastycznych, nie wahajcie się i sięgnijcie po „Namiestniczkę”.

sobota, 29 października 2011

#41 Stosik trzeci :)

Oto przed wami stosik październikowy! Nie są to wszystkie książki, które chciałabym Wam zaprezentować. Poczekajcie jednak tydzień, a mam nadzieję pojawią się tu moje wczorajszo-urodzinowe (i nie tylko) nabytki :) Coby nie przedłużać oto dzisiejszy stosik:
Stosik leżący:
1. Alistair Reynolds "Arka Odkupienie Tom II: Wyścig" - pierwszy tom Arki już mam, więc powolutku będę kompletować sobie całą serię... Książkę zamówiłam za punkty na stronie Kompanii Graczy.
2. George R. R. Martin "Gra o Tron" - to chyba zrozumiałe... :)
3. Bradley P. Beaulieu "Wichry Archipelagu" - do recenzji od Prószyński i S-ka dla StrefyRPG.
4. Karl Schroeder "Słońce Słońc" - nabyta za bachele na Bachanaliach 2011 ;)
5. Paweł Matuszek "Kamienna Ćma" - z Kompanii Graczy.
6. Tony Gonzales "Eve. Era Empireum" - do recenzji z nakanapie.pl

Stosik stojący:
7. Kami Garcia, Margaret Stohl "Istoty Ciemności" - do recenzji od StrefyRPG [recenzja]
8. Charles Yu, "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie" - do recenzji od portalu Kobieta20  [recenzja]

Przy okazji, zapraszam do zajrzenia do podstrony Sprzedam/wymienię (jestem otwarta na propozycje z fantastyki, a w szczególności z science-fiction :)) oraz do przeczytania moich recenzji w serwisie strefaRPG:
1. Deus Ex: Human Revolution
2. Dungeon Siege III

A już niedługo na blogu recenzje Namiestniczki i Wielkiej Inwersji! :)

sobota, 22 października 2011

#40 Imperialna Ziemia - recenzja

Tytuł: Imperialna Ziemia
Autor: Arthur C. Clarke
Wydawnictwo: Vis-à-vis/Etiuda
Rok wydania: 2011







Nie ma fana science-fiction, który nie znałby żadnej powieści Arthura C. Clarke’a. Saga „Odyseja Kosmiczna” i trylogia „Oko czasu” to klasyka tego nurtu literatury. Choć napisane w latach siedem-osiemdziesiątych dwudziestego wieku, opisują technologie, których powstanie, można by rzec, autor przepowiedział. Lektura każdej powieści Clarke’a jest fascynująca, a jego wizje przyszłości zadziwiają. Nie ma go już wśród nas, jednak na szczęście zostawił po sobie wielki spadek, który z przyjemnością odkrywam, książka po książce… Tym razem wybór padł na „Imperialną Ziemię”.

W dwudziestym trzecim stuleciu Ziemianie skolonizowali już parę planet i księżyców w Układzie Słonecznym. Posługując się zaawansowaną technologią, pokonują miliony lat świetlnych, z prędkością bliską światłu. I tak, od parędziesięciu lat, na Tytanie, księżycu Saturna, rządzi rodzina Makenziech. Ze względu na wadę genetyczną, a mianowicie brak zdolności do spłodzenia potomstwa, rozszerzają swój ród poprzez klonowanie. Duncan jest już drugim klonem głowy rodziny. Z racji, że nadarza się okazja, aby odwiedzić Ziemię, którą zna tylko z opowieści, wyrusza w międzyplanetarną  podróż. Chce przy okazji przedłużyć trwałość swojego nazwiska, niepewny, co go tam czeka.

Bohaterowie nie dzielą się na tych dobrych i złych. To także nie na nich skupia się Clarke, lecz na Ziemi, kosmosie i postępie technologicznym. Są oni jedynie pretekstem do zwrócenia naszej uwagi na inne rzeczy. Choć nie można powiedzieć, że stworzył postacie płytkie, ich cechy charakteru nie są zbyt wyraziste, balansują na granicy, nie przekraczając jej. Jest to w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę to o czym wspominałam – poprzez ich historie poznajemy wizję Clarke’a dotyczącą przyszłości. Ludzkość po krachu populacji mieszka pod ziemią, a jednocześnie tworzy nowe kolonie na dostępnych planetach i księżycach w Układzie Słonecznym. Opisując niepozorną historię o klockach, którymi Duncan bawił się w dzieciństwie, autor przekazuje nam wiele informacji w jej podtekście. 

„Imperialna Ziemia” to tak naprawdę pieśń o Ziemi, głównie o jej zaletach, lecz pewne wady nie są przemilczane. Z perspektywy kogoś, kto po raz pierwszy widzi ją na własne oczy, podziwiamy naszą planetę, matkę naturę, lecz i ludzką pomysłowość, zaradność i postęp technologiczny. Wszystko to widzimy jakby na nowo, w pełni, może nawet po raz pierwszy, doceniając tak małe szczegóły jak bezkres morza, starą, lecz wiekową i trwałą budowę, czy kolonie rybek przy rafie. Obok westchnień podziwu spotkamy się również z przestrogami i sugestiami namysłu nad istotą klonowania lub pozyskiwaniem surowców z bardzo niekonwencjonalnych źródeł. 

Choć Clarke napisał tę powieść w roku 1975,  wyobraził sobie pewne swoiste odpowiedniki wideokonferencji czy też, tak popularnych obecnie, multimedialnych tabletów. Z jednej strony zapewne nie spodziewał się, że tak zaawansowanie technologicznie przedmioty będą dostępne już na początku XXI wieku, lecz z drugiej wielokrotnie zaznacza, że to właśnie w tym okresie czasu ludzkość rozpoczęła swoją, nieuniknioną, ekspansję w kosmos. Jako dla astronoma, byłby to dla niego z pewnością potężny cios, widzieć ludzi zasiedziałych na Ziemi, jakby nie ciekawych wszechświata, leniwie wyręczających się olbrzymimi teleskopami. Niestety, czasy podróży kosmicznych minęły, miejmy nadzieję, że nie bezpowrotnie. Tymczasem, pozostaje nam czytać prozę Clarke’a, czy innych autorów science-fiction i być może to za naszą sprawą kiedyś ludzka stopa stanie na Marsie, a może nawet i na Tytanie.

Clarke roztacza przed nami zachwycającą, zadziwiającą, zapierającą dech w piersiach wizję przyszłości. W przeciwieństwie do tego, co opisuje w innych swoich książkach, Tym razem nie obserwujemy kosmosu z perspektywy Ziemianina – patrzymy na nią oczami przybysza z kosmosu. Zmiana ta wyszła książce na dobre. Lektura „Imperialnej Ziemi” otwiera oczy na wiele spraw, skłania do refleksji, a jednocześnie jest to stary dobry Clarke, którego niezmierzone pokłady wyobraźni nigdy nie przestaną zadziwiać jego czytelników.

wtorek, 18 października 2011

#39 Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie - recenzja

Tytuł: Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie
Autor: Charles Yu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011












Wbrew pozorom „Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie” to nie futurologiczny poradnik dla amatorów odważnych wizji przyszłości. To niezwykła powieść, której lektura będzie dla nas samych swoistą próbą przetrwania.

Główny bohater książki jest równocześnie jej autorem. Charles Yu to konserwator wehikułów czasu. Zajmuje się również łataniem wyrw w czasoprzestrzeni stworzonych przez nieuważnych jej użytkowników. Przez zamiłowanie do trybu przeszłego i samotności, zamieszkał on w jednym z wehikułów za kompana mając Sztuczną Inteligencję oraz wirtualnego psa. Myślicie, że ktoś taki ma szanse na pozostanie normalnym?

Żyjąc w trybie teraźniejszym, Yu cofa się do trybu przeszłego, obserwując swoje dziesięcioletnie „ja” i wspominając dzieciństwo. Jego przyszła wersja wplątuje go w paradoks, a w trybie przypuszczającym poznaje idealną wersję swojej matki. Wszystko to w celu odnalezienia ojca, którego fantastycznonaukowe wizje doprowadziły do zguby. Mamy tu do czynienia z historią o życiu, niewykorzystanych okazjach, nieprzejednanym żalu i chęci zmiany przeszłości. Do tego tak naprawdę powinny służyć wehikuły czasu, lecz autor serwuje nam inną ich wersję. „Za każdym razem, kiedy użytkownik przywołuje wspomnienie, nie tylko je odświeża, ale również z elektrochemicznego punktu widzenia faktycznie na nowo odtwarza dawne wrażenia.”

Wbrew pozorom, książka ta nie jest poradnikiem do przeżycia w fantastycznonaukowym wszechświecie. Jej oryginalny tytuł zawiera adnotację „powieść”, czego zabrakło w polskim przekładzie. Głównym wątkiem fabularnym jest poszukiwanie ojca przez syna, powrót do minionych wydarzeń i zobaczenie ich w nowym świetle, już jako dorosły, w pełni rozumny człowiek. Podróżowanie w czasie jest tutaj tylko metaforą, by dogłębnie przedstawić prawdy o życiu i o nas samych.

Przyznam, że spodziewałam się typowej powieści science-fiction, i pod tym względem zupełnie się zawiodłam. Choć autor używa naprawdę wielkiej ilości naukowych terminów, wydaje się, że robi to tylko, by zdezorientować czytelnika. Mamy do czynienia z pełną emocji historią, natomiast sam świat dokoła został potraktowany po macoszemu. Przez większą część lektury czytelnik czuje się, jakby przebywał w abstrakcyjnym, nieco absurdalnym świecie, gdyż autor nie zadał sobie trudu, by w pełni wyjaśnić jego działanie. Choć stylowi pisania nie można nic zarzucić, cała powieść wydaje się być nazbyt skomplikowana i nakierowana na niewłaściwych czytelników.

 „Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie” to książka niewątpliwie trudna, ciężka i z pewnością nie dla każdego. Poleciłabym ją osobom, które nie boją się otrzymania emocjonalnego kopa, oprawionego porządną dawką absurdu. W porównaniu do innych książek z serii wydawnictwa Prószyński i S-ka „(Prawdopodobnie) najlepsze książki na świecie” ta wypada najsłabiej i nie jest godna powyższego miana.



Książka została przekazana od serwisu kobieta20.pl za co serdecznie dziękuję. 

 Link do recenzji w serwisie: Emocjonalna podróż po krainie absurdów

sobota, 1 października 2011

#38 Bachanalia Fantastyczne 2011 - relacja

Na Bachanalia Fantastyczne w Zielonej Górze wybrałam się po raz pierwszy. Miały na to wpływ dwa czynniki: możliwość zrobienia przy okazji relacji dla portalu strefaRPG.pl, w którego redakcji jestem oraz, przede wszystkim, pojawienie się możliwości noclegu u znajomego. Tak więc, w piątek 16 września wyruszyłam wraz z koleżanką w drogę do oddalonej o 100 kilometrów od mojego miasta Zielonej Góry. Czym się to skończyło i jak bardzo mi się podobało? Wszystko możecie przeczytać pod tym linkiem, do czego serdecznie zapraszam i zachęcam. A teraz, parę fot, niektóre zdublowane z powyższej relacji, inne nieco bardziej prywatne.

Jak przeczytacie pod powyżej przeze mnie podanym linkiem, głównym gościem na tegorocznych Bachanliach był Peter Watts, którego obie do tej pory wydane w Polsce książki miałam przyjemność recenzować i posiadam w domowej biblioteczce. Dlatego nie ominęłam okazji, by zdobyć autografy i zdjęcia z autorem ;)




Parę osobliwości:

 
Szczęśliwiec, którego nazwisko pojawi się w książce Wattsa i który zginie śmiercią brutalną acz chwalebną:

Pokaz fechtunku Rafała Dębskiego. Naprawdę, jeśli będziecie mieć kiedyś możliwość, zachęcam do zobaczenia. Emocjonujący i fajnie zrobiony.

Efekt zgłoszenia się do gry terenowej Dragon Ball...

Jeszcze raz zachęcam do przeczytania relacji mojego autorstwa, w której o wiele więcej o atrakcjach i atutach tego konwentu. Ja jestem naprawdę zadowolona i mam nadzieję, że również w przyszłym roku zawitam na zielonogórskie Bachanalia :)