poniedziałek, 30 maja 2011

#12 Richelle Mead, Last Sacrifice (Ostatnie Poświęcenie) - recenzja

Tytuł: Last Sacrifice (Ostatnie Poświęcenie)
Autor: Richelle Mead
Wydawnictwo: Razorbill
Rok wydania: 2010
Stron: 594
(wydanie angielskie)











Recenzowanie kolejnych części serii zawsze wiąże się z tym, że przy opowiadaniu fabuły nie sposób uniknąć spoilerów dla osób, które nie czytały wcześniejszych pięciu tomów. Dlatego już na początku ostrzegam – i ja prawdopodobnie się ich nie ustrzegę, więc jeśli ktoś ma coś jeszcze do nadrobienia, a jest ciekaw oceny – może przejść do ostatniego akapitu.

Akademia Wampirów to seria powstała w erze fascynacji wampirami, zapoczątkowanej przez „Zmierzch”. W pewien sposób powinniśmy być wdzięczni pani Meyer, że najprawdopodobniej przez nią powstały tak świetne książki jak właśnie seria Richelle Mead. Nie jest to typowy paranormal romance. Pojawiają się tu wampiry, ale tym razem to nie one są w centrum wydarzeń. Główna bohaterka, Rose Hathaway, to dhampir  - pół wampir, pół człowiek. Bardzo skrótowo mówiąc, celem jej życia jest ochrona jej przyjaciółki, Lissy Dragomir, z którą połączona jest magiczną więzią. Los nie był dla Rose łaskawy. Jej ukochany, Dimitri, został zmieniony w Strigoi – śmiertelnie niebezpiecznego wampira, opętanego żądzą krwi. Gdy w końcu, pokonawszy wszystkie przeszkody, udało jej się go uratować, ktoś wrobił ją w morderstwo królowej – za co grozi kara śmierci.

Rose jednak nie jest sama – ma Lissę, Christiana, Adriana i, przede wszystkim, Dimitra, który w żalu za swoje czyny, jako Strigoi, odmówił Hathaway jakichkolwiek uczuć. Wraz z pomocą przyjaciół i swojego wiecznie knującego ojca – zbiega z więzienia, zostawiając kwestię znalezienia prawdziwego mordercy w rękach Lissy. Z Dimitrim i Sydney ucieka jak najdalej od nieprzyjaznej stolicy, ale znamy przecież Rose – nie potrafi usiedzieć bezczynnie, podczas gdy inni nadstawiają za nią karku. Używając więzi z Lissą śledzi postępy w śledztwie, a sama wypełnia sekretne zadanie zlecone jej przez zamordowaną królową Tatianę, aby jednocześnie zyskać na czasie i pomóc przyjaciółce odzyskać prawa rodu Dragomirów.

Autorka już na początku serwuje nam dużą porcję akcji, związaną z ucieczką dhampirki z więzienia, aby następnie nieco zwolnić, jednak tylko trochę. Z Rose i Dimitrim w jednym pomieszczeniu napięcie przecież nigdy nie ustaje. Uciekinierzy dostają pomoc z najmniej oczekiwanych źródeł i powoli zbliżają się do swojego celu. Fabuła dzieli się na dwa tory, jak w każdym tomie, jednak tutaj mamy do czynienia z całkowitym rozdzieleniem losów Lissy i Rose. Jest to zabieg konieczny fabularnie i właśnie w tym momencie widać, jak bardzo przydatna jest więź między przyjaciółkami – zwalnia Mead z konieczności wprowadzania dodatkowego narratora.

Lektura mknie z ogromną prędkością. Dodatkowy wątek ze śledztwem jeszcze urozmaica nam doznania – możemy tylko zgadywać, kto jest prawdziwym mordercą, a i tak autorka nas zaskoczy. Wielkim plusem tej części są zwroty akcji – nigdy nie wiadomo, co Rose wymyśli, albo jak potoczą się losy poszczególnych jej przyjaciół. Ani pod względem fabularnym, ani tak naprawdę żadnym innym nie mam książce nic do zarzucenia. Richelle Mead wykazała się kreatywnością i prawdziwym talentem pisarskim. Potrafi wciągnąć czytelnika na wiele godzin przejmującej lektury, nie pozwalając ani na chwilę oddechu, a postacie przez nią stworzone są niczym żywi ludzie – pełni sprzeczności, wielowarstwowi i wzbudzający prawdziwą sympatię (lub niechęć) czytelnika.

Last Sacrifice to imponujące zakończenie świetnej serii. Akademia Wampirów wyłamuje się z nurtu paranormal romance i z zapoczątkowanej przez „Zmierzch” mody na wampiry. Każdy tom z osobna to świetna lektura, która, chciałoby się, mogłaby się nigdy nie kończyć. Niestety, zakończenie musiało kiedyś nadejść, a autorka zrobiła to w iście mistrzowski sposób. Jeśli jeszcze nie czytaliście – nie wahajcie się sięgnąć.

wtorek, 24 maja 2011

#11 Simon Tofield, Kot Simona. Sam o sobie - minirecenzja + akcja charytatywna


Tytuł: Kot Simona. Sam o sobie
Autor: Simon Tofield
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2010
Cena: 24,90









Simon Tofield zaistniał w Internecie po opublikowaniu na portalu youtube.com animacji swojego autorstwa przedstawiających zwykłego kota i jego pana. Zwykłego? Powiedziałam 'zwykłego'? Oj chyba zasłużyłam sobie na pobudkowy cios bejsbolem...


Od powyższego wideo się zaczęło. Simon Tofield inspirację dla swoich animacji zbierał z zachowań własnych czterech kotów. Do tej pory ma już na koncie trzynaście filmików, rzeszę fanów i markę rozpoznawalną na całym świecie. Nic dziwnego więc, że chce zarobić na tym, co potrafi najlepiej. Kalendarze, kubki, koszulki oraz książki - każdy znajdzie coś dla siebie.

"Kot Simona. Sam o sobie" to książka bez jednego słowa. Pociągnięcia charakterystyczne już dla Simona wypełniają białe strony i tworzą historię lepszą nawet od niektórych pisanych. Rysunki cieszą oko i wzbudzają częsty uśmiech na twarzy - ten kot jest zadziwiający i nie da się go nie lubić. W porównaniu do innego sławnego futrzaka - Garfielda, Kot Simona nie potrzebuje głosu, aby osiągnąć swój cel - podbić nasze serca. Bez żadnego wahania stawiam je obok siebie i gratuluję ich twórcom pomysłowości i kreatywności w tworzeniu kotów, które zna cały świat.

Wydatek 25 zł na same obrazki może dla wielu osób wydać się zbyteczny. Jednak dla fanów tego przemiłego kota i posiadaczy własnych, okaże się na pewno trafionym prezentem, nad którym spędzą naprawdę miłe chwile, nieraz sięgając po tą pozycję. Każdy posiadacz przedstawiciela kociej ferajny znajdzie w Kocie Simona coś ze swojego zwierzaka. "Kot Simona. Sam o sobie" to prawdziwa gratka dla miłośników tych dumnych futrzaków.

***

Przy okazji, zapraszam do wzięcia udziału w akcji Fundacji Azylu "Koci Świat": zbierają pieniądze dla swoich potrzebujących podopiecznych na aukcjach:

Kotka Spinka
Piesek Wiktoria
Trzy koteczki
Piesek Książę



Należy zalicytować w aukcji, a za przelanie dodatkowo kwoty za przesyłkę - otrzyma się piękne przedmioty decoupage (zakładki, podstawki, świeczniki, etc...).

Kolejnym motywatorem jest konkurs Fundacji wraz z magazynem QFant, w którym do wygrania jest mnóstwo książek polskich autorów z autografami - szczegóły tutaj.

Zachęcam do wzięcia udziału w akcji, pomóżmy tym biednym zwierzakom...

poniedziałek, 16 maja 2011

#10 Scott Turow, Uznany za niewinnego - niedokończona recenzja

Tytuł: Uznany za niewinnego
Autor: Scott Turow
Wydawnictwo: Buchmann
Rok wydania: 2010
Stron: 436











Zachęcająca okładka w tym wypadku działa jak najbardziej, niestety. Przeglądając dział „nowości” w bibliotece od razu rzuciła mi się w oczy, a interesujący opis z tyłu tego „thrillera” tylko potwierdził pierwsze odczucia i książka wylądowała tym razem u mnie.

Tak zachwalany przez przeróżne magazyny i dziennik New York Post, rzekomo światowy bestseller, w moim wypadku okazał się totalnym niewypałem. Do 150 strony nie dzieje się w nim absolutnie nic. Akcja stoi na światłach, mimo że już dawno świeci zielone, a ja jedynie mogę sobie na nią trąbić.

Mamy tu namiętność, zdradę, morderstwo, śledztwo, tajemnice. Brzmi nieźle, prawda? Wszystko kręci się wokół postaci Rusty’ego Sabicha, który niegdyś miał namiętny romans z denatką - Carolyn Polhemus. Jest on prokuratorem, a jednocześnie zastępcą Raymonda Horgana, przez co obraca się nie tylko w kręgach śledczych, ale także politycznych. To właśnie polityka zajmuje główne miejsce w tej powieści, przeplatana z opisem romansu Rusty’ego i Carolyn. Wiele nazwisk, niezrozumiałe intrygi i, przede wszystkim, zero akcji nie pozwoliły mi dotrzeć nawet do połowy książki, a wierzcie mi, starałam się, bo najbardziej nie lubię zostawiać lektury niedokończonej. Dla uspokojenia sumienia zajrzałam na ostatnie strony, żeby przekonać się, kto był mordercą ponętnej Carolyn. Muszę przyznać, że autor mnie zaskoczył i może jednak warto byłoby przebrnąć przez niekończący się wstęp, może gdzieś tam dalej fabuła nagle skacze do przodu... Niestety, ja się poddałam i nie mam zamiaru wracać.

Polityczny thriller (albo bardziej dramat), z 1987 roku, zekranizowany przy udziale Harrisona Forda, wydany w Polsce po raz pierwszy w 2010, „Uznany za niewinnego” czytacie na własną odpowiedzialność. Jeśli akurat te rzeczy, które na mnie wywierały przeskakiwanie oczami tekstu i nieskończoną irytację Was kręcą – polecam. Jeśli nie, nie dajcie się skusić i omijajcie szerokim łukiem.

środa, 11 maja 2011

#9 Juliusz Verne, Przygody kapitana Hatterasa - recenzja

Autor: Juliusz Verne
Tytuł: Przygody kapitana Hatterasa
Wydawnictwo: Fundacja Marka Kamińskiego
Rok wydania: 2011
Stron: 452












Mało kto nie słyszał o twórczości Juliusza Verne’a, klasyka powieści przygodowych, i nie czytał jego książek. „Podróż do wnętrza Ziemi”,  „W osiemdziesiąt dni dookoła świata” czy „Tajemnicza wyspa”  to tytuły znane nam wszystkim. Podejrzewam jednak, że tej pozycji nie mieliście okazji przeczytać, gdyż w Polsce została wydana po raz pierwszy od wersji odcinkowej w 1865 roku. Szczerze radzę nadrobić zaległości!

Gdy listonosz zapukał do moich drzwi z książką „Przygody kapitana Hatterasa” byłam porażona jej wyglądem zewnętrznym, ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Twarda okładka, wiele stron, zwiastujących wielogodzinną i, miałam nadzieję, porywającą lekturę, a także klimatyczne ilustracje zrobiły swoje. Kolejną rzeczą, rzucającą w oczy to wydawnictwo, które stoi za opublikowaniem powieści w naszym kraju, mianowicie Instytut Marka Kamińskiego – polskiego podróżnika i polarnika, który jako pierwszy na świecie zdobył oba bieguny w jednym roku. Podjął się on wydania książki, aby, jak sam pisze o tym we Wstępie, dać ludziom możliwość zdobycia inspiracji na życie i osiągania własnych „biegunów”.

Anglia, rok 1860. W Liverpoolskim porcie stoi okręt o nazwie „Forward”, niewątpliwie zbudowany do dłuższej podróży w zimne rejony świata. Jednak na razie statek ten nie ma kapitana. Robert Shandon, jako odbiorca listów pewnego tajemniczego nieznajomego, zgodnie z wytycznymi zbiera załogę i zapasy, a następnie wyrusza w nieznane, ufając, że kapitan wkrótce ujawni prawdę o sobie i celu wyprawy. Ekipa na statku, w większości zachęcona nagrodą pieniężną, wkrótce zaczyna okazywać swoje niezadowolenie. Chwilę przed buntem dwóch marynarzy topi psa kapitana, Duke’a, postanawiając przerwać podróż i tym samym zmusza dowódcę do ujawnienia się. Celem wyprawy jest biegun północny, do którego załogę „Forwarda” czeka długa i usłana niebezpieczeństwami droga. Aby to Anglicy pierwsi postawili stopę na najbardziej wysuniętym na północ punkcie globu, będą musieli sporo wycierpieć i dokonać wielu wyrzeczeń na drodze do upragnionego celu, który niekiedy wyda się nieosiągalnym szaleństwem kapitana Hatterasa.

Lektura książki sama w sobie jest podróżą. Obserwujemy niewiarygodne zmagania grupki ludzi wierzących w swoje marzenia i pragnących osiągnąć cel za wszelką cenę, aczkolwiek nie po trupach. Wyprawa na biegun to misja niemalże samobójcza. W każdej chwili na statek mogą ruszyć lody, wąska cieśnina może zostać zablokowana, a załoga tylko czyha na każde potknięcie kapitana, aby się zbuntować, a tym samym poddać i zawrócić. Gwałtowne zmiany pogody, brak przejściowych pór roku, głód i zmęczenie – wszystko to utrudnia załodze życie jak tylko może. Verne potrafi ogromnie detalicznie przedstawiać rzeczy, których nigdy nie widział, a jedynie o nich czytał bądź słyszał. Jego opisy fauny i flory oraz niebezpieczeństw obszarów podbiegunowych zadziwiają dokładnością. Jednocześnie z ust doktora Clawbonny’ego, chodzącej encyklopedii, dowiadujemy się historii wypraw w różne miejsca na świecie, faktów z biologii, geografii, a nawet techniki, fizyki i astronomii.

„Przygody…” to podsumowanie dotychczasowych dla Verne’a podróży ku biegunowi północnemu oraz jego wizja tego specyficznego miejsca. Natłok nazw cieśnin, przesmyków, wysp, wybrzeży, kanałów, etc. wzbudza podziw dla autora, ale i zawroty głowy z nawału informacji, powodując zmniejszenie zainteresowania lekturą czytelnika niezaznajomionego z tematem wypraw okołobiegunowych i geografii tamtych rejonów.

Mimo że nie znajdziemy tu ani romansu, ani elementów thrillerów, to przygody spotykające podróżników przepełnione są akcją, szczególnie w drugiej połowie powieści, w której wyprawa powoli zaczyna dobiegać upragnionego końca. Do ostatniej strony nie wiemy, jak się to wszystko potoczy.

Ciekawym elementem książki są ilustracje. Niekiedy są to osobne rysunki, rzadziej nakładają się na faktyczne zdjęcia bieguna, zapewne autorstwa samego Marka Kamińskiego, choć nigdzie nie ma o tym wzmianki. Podobnie sprawa się ma z przypisami. Szczególnie na początku mają nawet i pół strony. Tłumacz, bądź sam polarnik, często poprawia Verne’a, któremu mylą się nazwy, daty, miary, a nierzadko popełnia on nawet błędy merytoryczne. Jednakże uważam, że większość tych rzeczy mogłaby zostać poprawiona w treści książki, podobnie jak i angielskie słowa, których używa Francuz, mogły zostać przetłumaczone na bieżąco, zamiast odsyłać czytelnika na dół strony.

„Przygody kapitana Hatterasa” to ślicznie wydana powieść, która jednak swoje waży. Dla drobniejszej osoby trzymanie książki w rękach po pewnym czasie staje się uciążliwe, nie wspominając o przenoszeniu jej gdziekolwiek. Mimo wszystko, ilustracje i specyficzny, wspaniały zapach, a przede wszystkim sama historia opowiadana przez Verne’a to coś, z czym każdy powinien się zapoznać. Lektura nie jest łatwa, podobnie jak wyprawa na biegun. Jednak myślę, że warto wzruszyć się na widok napisu „Koniec” i wspomnieć przebyte trudy załogi „Forwarda”, a następnie z równą nieustępliwością postępować w codziennym życiu dążąc do wymarzonych celów – oto morał tej powieści i przesłanie zarówno Juliusza Verne’a, jak i Marka Kamińskiego.

Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl

poniedziałek, 2 maja 2011

#8 Val McDermid, Syreni śpiew - recenzja

Autor: Val McDermid
Tytuł: Syreni śpiew
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Stron: 408










W Bradfield w Wielkiej Brytanii policja znajduje ciała trzech mężczyzn. Ich zwłoki wyglądają jakby pochodziły z czasów inkwizycji i coś w tym jest: byli oni torturowani, poderżnięto im gardła, a następnie ciała podrzucono w miejsca spotkań homoseksualistów. Zabójca od razu zostaje okrzyknięty “Homobójcą”, mimo że policja uparcie twierdzi, że nie mają do czynienia z seryjnym mordercą, a parą różnych osób, których działania zbiegły się ze sobą w czasie. Bezradni funkcjonariusze angażują w śledztwo psychologa kryminalnego, Tony’ego Hilla, który zaczyna tworzyć portret psychologiczny psychopaty. W zmaganiach pomaga mu inspektor śledcza Carol Jordan, a także tajemnicza Angelica, która serwuje mu terapię telefoniczną, ale w zgoła innym zakresie…

Rozdziały o śledztwie przeplatają się z dziennikiem prowadzonym przez samego mordercę. W brutalnych szczegółach opisuje on nam swoje poczynania od procesu planowania, śledzenia ofiary, po sam akt morderstwa. Zabieg ten jest ciekawy, ale na swój sposób irytujący. Nie wiemy co morderca robi obecnie, gdyż dziennik sięga wstecz, opisując poprzednie ofiary. Zmienia się to pod koniec książki, wraz z potężnym zwrotem akcji, którego nie powstydziłaby się Agatha Christie.

Może nieco przesadziłam z ostatnim stwierdzeniem, bo wnikliwy czytelnik w pewnym momencie może zacząć się domyślać , kto jest mordercą, aczkolwiek dla mnie była to niespodzianka. Cała idea psychopaty torturującego swe ofiary w myśl dawnych metod bardzo mi się spodobała. Żałuję jedynie, że tak mało użył narzędzi, paradoksalnie. Rzadko kiedy się o nich czyta, a w tym wypadku autorka ciekawie je przedstawiła. I dobrze, bo dla niektórych jest to jedyny sposób, aby zapoznać się z niechlubnym okresem historii ludzkości, w którym ofiarom zadawano najwymyślniejsze tortury dla zabawy bądź “wyższego dobra”.

Akcja książki dzieje się w Anglii, ale niestety nie czuć tego brytyjskiego klimatu, równie dobrze mogłyby to być Stany Zjednoczone. Postępy w fabule szybko mkną do przodu, hamowane nieco przez wywody mordercy, ale przez to książkę czyta się sprawnie i łatwo. Autorka ma niekiedy zapędy do dłuższych i przez to nudniejszych opisów, ale z racji tego powieść jest pełniejsza, a jej odbiór jasny. Podobnych książek na pewno było wiele, ale ta ma coś w sobie. Może to postacie, które są do bólu ludzkie, a może fakt, że ominęła nas wątpliwa przyjemność obserwowania kolejnego schematycznego romansu pomiędzy dwoma głównymi bohaterami.

Co ciekawe, książka w oryginale została wydana w 1995 roku. Sprawdziłam ten fakt już na początku lektury, bo wydawało mi się podejrzane, że brytyjscy funkcjonariusze policji mają tak duży problem z udziałem psychologa kryminalnego w śledztwie. W wielu miejscach widać, że są to inne czasy. Kobiety w policji to rzadkość, a homoseksualiści są traktowani z o wiele mniejszą tolerancją niż obecnie.

“Syreni śpiew” zapoczątkowuje serię o Tonym Hillu I Carol Jordan, której w Anglii wydano już 5 tomów. W Polsce natomiast jedynie niektóre. Prawdopodobnie Prószyński I S-ka podejmie się wydania ich w dobrej kolejności. Miejmy więc nadzieję, że doczekamy się następnych książek opisujących zmagania tej pary z psychopatycznymi mordercami. Na pewno po nie sięgnę.

Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl